w zeszłą sobotę byłam na pierwszej lekcji mandaryńskiego. Pierwszej. I ostatniej. Niby mieli sześć osób chętnych, ale przyszły tylko cztery, z czego dwie się wahały od początku. Potem zrezygnowały. I po moich zajęciach. Fajnie, nie?? :/ Ale to, ile dała mi ta jedna jedyna lekcja - to jest bezcenne. Niby nic, wszystko umiem, nic mnie nie zaskoczyło. A jednak. Dowiedziałam się konkretnie jak wymawiać tony. Nikt w necie mi tego nie wytłumaczył tak, jak ten nauczyciel. I zapamiętam to sobie do końca życia. Bo niby pierwszy ton jest banalny, ale to on dał mi najbardziej popalić. Źle się go uczyłam!! Po powrocie z zajęć od razu rzuciłam się na wymowę. Masakra. Łatwiejsze jest rozumienie tekstu pisanego po chińsku, niż mówienie i rozumienie ze słuchu. Serio. Znaki chińskie to pryszcz w porównaniu z wymową.
"Człowiek, który mówi: TEGO się nie da zrobić, nie powinien przeszkadzać temu, który TO robi."
{przysłowie chińskie}
PS. GAN BEI!! :D