eh, na początku grudnia znowu dopadło mnie choróbsko. Coś się niedobrego porobiło z moją odpornością i drugi raz tej jesieni walczyłam z upierdliwym katarem i kaszlem, do tego miałam awarię żołądka dzięki której dostałam pierwsze w życiu L4. Pewnie musiałam odchorować za te kilka lat w czasie których wirusy i inne drobne paskudztwa mnie się nie imały...
tai chi. Jestem już w grupie zaawansowanej. Czuję się dziwnie ćwicząc w towarzystwie około 20stu osób (na początkującej było nas trzech). Na lipiec jestem zaproszona na międzynarodowe warsztaty do Krakowa i już mi się micha cieszy, bo z opowieści tych co jeżdżą na takie imprezy wynika, że to niesamowite przeżycie. Bylebym tylko urlop dostała...
grudzień miesiącem wolnym od regularnej nauki mandaryńskiego. Oczywiście muzyka i internetowe odnośniki nadal są na świeczniku, ale póki co nie czuję potrzeby powrotu do siadania za stołem i przerabiania podręcznika. Coraz więcej przekazu do mnie dociera. Czuję się trochę tak, jakbym miała amnezję i zapomniała znaczenia słów. Taki etap wyczuwam i jest dobrze. Mandaryński wymieniłam na razie na szydełkowanie, które porzuciłam swego czasu dla nauki języka. Na zdjęciu widać ukończony (!!) mój projekt szarfy: tło i ramka szydełkowana, a znaki wyhaftowane krzyżykiem. Szarfa jest nazwą rodzaju ćwiczeń tai chi, które ćwiczę: daojia taiji, i jest połączeniem moich trzech mega pasji: mandaryńskiego, tai chi i szydełkowania. Fajnie wyszło, no nie?? :D
zhu nimen xinnian kuaile!! szczęśliwego Nowego Roku!!