Mitręgówki pokonane, sesja oficjalnie zakończona.
W głowie pełno myśli, nie wiem jak je pozbierać, jak poukładać. Nie będę krzyczeć 'pomocy' bo to nic nie da, nikt nie usłyszy, a odpowie tylko echo.
Coraz częściej zastanawiam się dokąd to wszystko zmierza. Czy będzie tak jak mówił filozof? Czy jednak jest jakaś nadzieja.
Dlaczego nasze życie tak właściwie nie zależy od nas? Dlaczego to inni mają decydujący głos? Dlaczego tak bardzo jesteśmy zależni od humorów innych osób? Dlaczego nie możemy po prostu żyć?