Akt I
Prolog
Wcześniej? Najdluższy realny okres czasu.
Mlodosć. Wapniejący mózg nie utrzymuje już w swym uchwycie jej obrazu, już od dawna ku wiecznemu straceniu odeszly zle wspomnienia.. I sielskie parcieją coraz bardziej lub przecierają się od częstego dotykania ich myślą. Wspaniale wspomnienie gorących sekretów podczas rozmowy przy zgaszonej lampie.. Jakich, z kim? Pocalunek.. Za czym wtedy serce tak rozpaczliwie wylo, kiedy świat byl na wyciągnięcie ręki? Za kim? Namiętność.. Nie dla starego ciala, wspomnienia dawnej świetności.. Tego, czym bylo życie?
Wszystko staje się coraz bardziej znane i mdle, dni zlewają się w jedno, rozdzielane krótszymi lub dluższymi przerwami międzi dniami pracy. Miliony drobnych radości, które szczezly, zwęglily się i rozwialy bez śladu na wietrze, może ze śladem jakiegoś slonecznego poranka.. Miliardy problemów, które wyżlobily bruzdy na twarzy. Coraz mniej ludzi, do których można się odezwać.
I kolejny etap, jeszcze dluższy, o wiele dluższy, aż do teraz. Posuwający się rozpad organizmu, jakkolwiek inaczej to nazwać, już dawno odarl z intymności i szacunku. Jalowe dni. Wylegiwanie się, wsluchując się w ból. Sześć godzin dziennie krzyżówek, przez cale lata.
Parados:
Wiatr piękny listek przywial z nieba
Na kladeczkę co ponad wiecznością
Sokiem, co mial w sobie, tak jak potrzeba
Pięknie w slońcu zalśnil swą soczystością
Choć nie mial takiego przeczucia
Zacząl żólknąć, i kruszyć się w slońcu
Oj bardzo byl godny wspólczucia
Aż wiatr w wieczność poniósl go w końcu