duzo osob nie wie o tym.
od 4 lat zmagam sie z depresja, zaburzeniami autoagresywnymi i ambisentencja.
lecze sie, jednak to nie pomaga. przynajmniej nie wystarczajaco.. leki, terapie, rozmowy..
najwieksza wartoscia mojego zycia byla moja rodzina, ktorej wlasciwie juz nie mam. po smierci jednego z braci wszystko sie posypalo. tak boli mnie to. najgorsze jest to ze ja nie chce tej choroby.. jednak czuje sie osamotniona, przytloczona zyciem.. moja choroba coraz bardziej zabiera mi checi do czegokolwiek.. nie wychodzenie zdomu, glodowki, odpychanie innych od siebie, samookaleczanie, placz.. ciagle mysle o tym jak byloby beze mnie.. czy ktos by sie przejal.. beznadzieja.
marnieje ladujac w siebie kolejne porcje tabletek.. to jak zycie bez zycia..zycie z przymusu.. nie ma tego co dobre, negatywne mysli sa na porzadku dziennym.. sznur, tabletki i alko, cos ostrego? a moze lot ku ziemii albo przypadkowa suszarka w wannie.
blizna na bliznie, krew,bol..
meczace udawanie ze jest dobrze, gdy nie jest.
milczenie gdy najchetniej skonczyloby sie z ta farsa.
umarlam gdy zaczelam chorowac.
umarlam milon razy.
umarlam a chce zyc.