Cudem pachniało.
Bywało różnie, jednak bez ciśnienia, nic nie zakłócało idealnej próżni. Nicość bez większych planów, nikt nie wybiegał na przód, bo nikt nie był sportowcem. Dlaczegóż karcić swoje spokojne stawy jakimkolwiek wysiłkiem? Liczyła się wygoda. Obustronna wygoda, jak dusza nie karała ciała, to i ciało nie zmuszało duszy do niczego nadzwyczajnego. Nigdy nikt się nie spocił, swoboda. Wszystko było naturalne i oczywiste, jak oddychanie. Nikt nie zadawał pytań, nikt się niczym nie martwił, życie płynęło, z dnia na dzień. Czasem ktoś kopnął jakiś kamień, zamiast zrzucić go z drogi bawiono się nim, niczym dzieci wracające z plecakam, zmęczone po całym dniu nauki, ale jednak szczęśliwe i umilające sobie powrót do domu kopaniem kamyczka aż pod same drzwi wejściowe. Tak, ale wracając co dzień z nowym kamyczkiem i zostawiając go pod drzwiami możemy sobie zasypać gruzem wejście. I nie ma powrotu.