A ona? Jej defekt polega właśnie na tym, że ni stąd, ni zowąd zdarza jej się osunąć w inny czas, jakby podłoga się pod nią zapadła, jakby zleciała o kilka pięter niżej. Ona wierzy, że nie boi się niczego. A przecież zawsze się czegoś boi. Zawsze tego samego i niczego więcej. Ale ten strach tak wrósł w jej serce, że na co dzień wcale go nie czuje, tylko czasem coś ją zaczyna dławić, jakby w gardle utkwiło obce ciało, które wzięło się tam nie wiadomo skąd.
[M. Tulli, "Włoskie szpilki
dorosłe życie mnie dławi, utkwiło w gardle jak w tym cytacie i serio dokładnie, ciągle czegoś się boję
boję się nowego konta w banku, czy aby na pewno nie bede potem tego załować i już na starcie nabawie długów
boje sie tych wszystkich zaliczen na studiach, ze cos na czym przyszlościowo tak bardzo mi zaleczy, umrze w zarodku
wiecznie boje sie pracy, ze nagle cos pójdzie nie tak, też jakieś kary finansowe, ciecia w wypłacie,
boje sie ze okradną/zgubię dokumenty i klucze jak w grecji
wszystkiego się boję
boję się, że nagle wszyscy mnie zostawią, zapomną, bo nie miałam dla nich wystarczająco czasu
boję się, ze zawalę wszystko czego się podjęłam/podejmuję
i dziwię się czasem sobie czemu mój organizm codziennie jest spięty, bo czasem nie ma nic stresowego, ale to tak na zapas, i dlatego ze wlasnie, potem juz nie pamietam ze sie boje
aha, i jeszcze, już widzisz zapomniałam,
boje sie że zmarnuję sobie życie
tego sie boję, ale całe szczęście jeszcze jakaś mała cząstka mnie
wciąż się uśmiecha
i jestem
przetrwam
jak zawsze