I tylko nie zatracić się w tym na nowo, tylko się nie pogrążyć za bardzo. Wiedzieć, jak skończy się ta historia to za mało, wiedza to nic, potrzebna jest pewność, że postąpi się inaczej. Pewności mieć jednak nie można, nie zawsze ten prestiż mnie dotyka. Pozwoliłam Ci przyjść tu na nowo, a Ty już obróciłeś to wszystko w koszmar. Nasza ławka podzieliła się nagle na pół - jak my, zostaje w tym samym miejscu, choć ciągle jest dalej, z tej pozornej, nowej bliskości - jak my. W uniesieniu brwi i kącika warg dało się dostrzec inność. Zauważyć ruiny tego, co tak misternie z Tobą budowałam. Stos, na którym pozostały resztki wyciągnięcia naszych ramion, dotykania się palcami, już płonie. Przenieśliśmy horyzonty, zmieniłeś punkt widzenia. Za nic nie chcę na szyi wieszać Ci worka z kamieniami i poczuciem winy, nie chcę. Tu nikt nie jest winny, autoironia. Wypełnienie pustki staje się niemalże niemożliwe, gdy patrząc na ten stos, dochodzę do wniosku, że z autodestrukcją mi chyba do twarzy.
Nie powinnam była, ten koniec, który jeszcze nie nadszedł, on już boli. Bo wiem, że to po raz kolejny tylko początek końca. Tylko tyle mi pozostało z tej naszej przyjaźni.
przynajmniej zacznę od początku, a wszsytkie moje obawy będą spały daleko ode mnie