Jest już okres, zmęczenie, brak sił, złość, przykrość i nieustająca nienawiść lustra.
Jak ważyłąm te pieprz*one 89kg. to byłąm taka wielką optymistką, uśmiech nie znikał mi z twarzy, towarzyska, tryskająca radościa...byłam tą do której przychodzili Ci którym było źle, by wysłuchać i nakarmić dobrym słowem. Rozkoszowałm się smakami...i czerpałam z tego ogromną radość. Nie miewałam specjalnie złych humorów...
...A teraz!!! Mało się uśmiecham, zamknęłam się, nie mam ochoty wychodzić ze znajomymi, bo mam poczucie, że jestem "za gruba", żeby się pokazywać, a przecież jest mnie mniej niż kiedyś byłam. Gubiąc kilogramy, przybywało i przybywa nadal tona kompleksów za czym idą często łzy. Zagubiłam się niesamowicie. Ja pier*dole!!!
Cieszę się, że lecą powoli te kg, ale ten stan jest u mnie chwilowy...bo wiem ,że cały czas do końca musze się kontrolować...ta cholerna presja wokół.
Nie jestem szczęśliwa. Radość dawało mi smak życia, smak potrawa, bo przecież jest nieskończona ilość smaków. Owszem moge sobie pozwolić na spróbowanie...a potem te wyrzuty...te hektolitry potu, którym chce zakamuflować to, że zjadłąm coś pysznego, coś co ma "SMAK". Nie wiem, czy gubiąć jescze troszkę kilogramów, które chcę przuywróci się moja radość. Wątpie.
Radosna była tamta Natalia, wielka ważąca 89 kilogramów Natalia. Byłą chodzącym szczęściem porażającym innych.
Dziś... ważąca 14 kg mniej, nie potrafi patrzeć na siebie. A kiedy patrzy to łzy ma w oczach.
Nienawidzę takiego stanu. :(