Zostajesz zdradzony. Zostajesz bestialsko upokorzony, wzamian za swoje uczucia. Łamiesz się wpół. Dźwigasz się z kolan przeszło dwa lata. Patrzysz w lustro, i nie poznajesz w nim siebie.
Nagle, odnajduje Cię coś, o czym nawet nie miałeś czelności nieśmiało zapragnąć. Rozbudza Cię. Urzeka. Budzi pełne oddanie i najszczerszą siłę uczucia, o których już zapomniałeś. Aż nie wierzysz... Najszczersze słowa i serce, uchylają doń drzwi. Aż nie dowierzasz... Zionie z nich ciepłem, wrażliwością, wartościami, pełnią pasji, głebią prawdy. I słyszysz, nieśmiałe i ciche zaproszenia, dobiegające z wewnątrz. Zaglądasz do środka, i nie wierzysz... Bo nigdy nie byłeś tak blisko, tak wielkiego ogrodu obfitości. Tak bogatego. Choć tak z zewnątrz, niepozornego...
Chcesz wierzyć...
Zaczynasz.
Wierzysz.
Zostajesz upokorzony, i wdeptany w ziemię.
Patrzysz w lustro, i tam już, nikogo nie ma...
widzę, jak bezwartościowy jestem.
Śmieć. Poniewierany przez wiatr na ulicy,
deptany i kopany przez przechodniów.
Dziś widzę, jak bardzo, żałośnie, jestem nikim...
bo miarą prawdziwej dojrzałości jest pozorowanie własnej śmierci, i bezwzględna zabawa uczuciami.
bo miarą prawdziwej dojrzałości, jest umówienie się by porozmawiać - po to, by uciec z domu.
bo miarą prawdziwej dojrzałości jest mieszanie obcej osoby trzeciej, i zasłanianie się za nią.
bo miarą prawdziwej dojrzałości, jest odwrócenie się i ucieczka.
bo miarą prawdziwej dojrzałości - jest strach, by stanąć przede mną i spojrzeć mi po tym wszystkim w oczy, i mnie wysłuchać.
i miarą prawdziwej dojrzałości... - był ostatni Twój pocałunek, na który wtedy nawet nie liczyłem...