Wall-E.
Oglądam po raz któryś-tam, tę animację... I zauważam niepokojącą tendencję. Każde, kolejne wpatrywanie się w historię tego filmu, wywołuje u mnie coraz większe wzruszenie.
Z roku na rok, historia samotnego robota, zbierającego i segregującego złom, wśród postapokaliptycznych zgliszczy i pozostałości świata, dotyka mnie coraz bardziej...
Cholerna "bajka"...
Bo Wall-E uwielbia klasyczne filmy, i starą, dobrą muzykę. Bo Wall-E jest kolekcjonerem i gadżeciarzem. Bo Wall-E potrafi być zafascynowany każdą, najdrobniejszą rzeczą. Bo Wall-E, żyje pasjami. Bo Wall-E... jest samotny, żyje w swoim własnym świecie, i jest mu z tym dobrze.
Bo Wall-E, spotyka Evę.
Pieprzona "bajka"...
Kocham tę bajkę. Mam 23 lata, jestem facetem, i wzruszam się jak cholerne dziecko...
I dotyka mnie historia, małego, animowanego robota... jak żadna przeklęta komedia romantyczna czy inne wydumane romansidło...
Nie ma dla mnie ratunku.
(a sceny... gdy Wall-E nie rozumie co się stało z Evą, i próbuje grać z nią w PONG'a - pierwszy raz mając możliwość zagrać z kimś ...wspólnie, dwa pady przed starą maszynką do gier video... i ten wynik, tysiąc-coś-tam do zera... Ale on, siedzi, przy niej...
I te wszystkie momenty, gdy chce złapać ją za "dłoń"... Za każdym razem wtedy, jestem w kawałkach, rozsypany na podłodze...)