Mam po prostu dość...
Powigilijny wieczór. Ja siedzę, i i nie czuję niczego, prócz bólu.
Roznosi mnie, niszczy, jestem chyba u jakiegoś pierdolonego kresu.
(a jeszcze paręnaście dni temu wydawało się, że jest lepiej. Że wszystko będzie, kurwa, dobrze)
Mam dość. Mam kompletnie rozszarpane emocje. Sypię się jak wrak...
Święty, by chyba kurwa, tego nie wytrzymał...
A ja nie jestem.
Święty.
Półtora miesiąca.
Ktore uświadamiają mi, jak bardzo nic nie znaczę. Jak wielkim jestem zerem.
Jak bezwartościowy jestem.
Jak gówno.