W całym bloku, od rana, czuć święta. Ludzie biegają jak oparzeni, nosząc siatki pełne zakupów na ostatnią chwilę. Uśmiechnięci, zaaferowani...
W moim mieszkaniu, podobnie. Od rana, pachnie barszczem, pierogami, kapustą z grzybami. Przyjechali dziadkowie. W całym domu gwar, hałas, śmiechy...
Ma być, jak co roku. Rodzinnie, wesoło, spokojnie...
Nie jest...
Nie cieszy mnie już wizja błogiego obżarstwa ulubionymi potrawami. Nie cieszą mnie upominki. Nie cieszy mnie, ten cały czas "rodzinnych świąt". Bo niby, wszystkiego w te dni pełno.
A tak... pusto, zarazem.
Po raz kolejny wysłucham życzeń, tych samych. By mi się udało, bym w końcu wyprostował swoje życie, bym był zdrowy, bym był ...szczęśliwy. Patrzę w oczy babci, ojca, mamy... - widzę, że życzą tego najszczerzej, jak mogą. Że najzwyczajniej pragną, by tak się stało.
A dziadek znów, siedząc ze mną w ciemnym pokoju, z lampką wina w ręku, powie... - "Przemek, zawsze musi być gorzej - by w końcu, było lepiej. I Tobie również, w końcu zacznie się tylko szczęścić, bo wyczerpiesz limit pecha..." A ja znów się uśmiechnę, powtarzając wieczne "no tak...", i spojrzę za okno, myśląc coraz bardziej gorzko ...że za rok, powie to samo, a ja znów odpowiem półgębkiem, i sztucznym uśmiechem.
Tyle osób pisze te cholerne życzenia. I pusty, zgryźliwy śmiech mnie dusi. Bo ponad połowa z nich - na codzień, nie pamięta o moim istnieniu.... mają mnie, literalnie, i dogłębnie, w dupie. I plastikowymi życzeniami, wysyłanymi od szablonu - "szczęścia" życzą.
Pustosłowia... na każdym kroku...
Tyle słów wokół, a żadne z nich mi niepotrzebne.
I szukam, wśród prezentów pod choinką
Słów, Twoich.
...ale dziś nawet jednego, znaleźć nie mogę
Koszula, do wyprasowania. Krawat, do zawiązania.
I kolejne rodzinne święta, do "zaliczenia".
Kolejne, tak samotne.
A może, jeszcze bardziej...
więc choinka, a na sznurku pajacyk