Nic nowego, żadnych zmian. Niestety.
Z dnia na dzień żyję tylko nadzieją.
Jak długo to potrwa?
Nie wiem...
Od poniedziałku na szczęście zaczynam urlop, który spędzę z kolegami na Mazurach. W końcu zasłużony odpoczynek.
A później powrót...
Do tych samych niezrozumiałych sytuacji, do momentów szybszego bicia serca i... tak, tylko do tego.
Wydaje się, że kiedy w pewnym momencie życia znajdujesz uczucie, którego nie chcesz wypuścić z rąk, to wszystko powinno stawać się prostsze. Może i tak jest, o ile nie jest się mną.
I nie jest to tylko jakiś prosty impuls. Już nie teraz. Nie kiedy mogę wstać specjalnie i bawić się w gotowanie, tylko po to, żeby zobaczyć uśmiech. Nie kiedy każda komórka mojego ciała chce być blisko. Po prostu.
Ale co z tego?
I nagle w pewnym momencie myślę: "Czy spróbowałem już wszystkiego?"
Chyba już prawie wszystkiego.
Ale co kiedy tak bardzo tego chcę, że nie mogę się poddać? Co wtedy? Jak będzie można w pewnym momencie odróżnić granicę?
Cała notka zapewne bardzo nieskładna, ale w głowie mam taki kocioł, że ciężko mi się skupić na jednej rzeczy.
Dodatkowo w słuchawkach coś, co gdzieśtam głęboko we mnie wierci w moich emocjach...