Udało mi się stworzyć swoje własne szczęście. Długo mi to zajęło, ale w końcu sie udało. I nic nie było mi już potrzebne. Miałam wszytko to co chciałam. Byłam szczęsliwa. Na prawde szczęśliwa. Bez problemów, zmartwień. Ale teraz coś zakłuca mój wewnętrzny spokuj. Sama nie wiem co. Ale to "coś" próbuje zniszczć, to co tak długo budowałam. Jakieś dziwne myśli, złe przeczucia towarzyszą każdego dnia. Wokól mnie same smutne twarze. I to najbliższych memu sercu osób. Bardzo ciezko się na to patrzy. Na te oczy w których wygasa ta radość która jeszcze nie dawno im towarzyszyła. Sama nie wiem co się dzieje. Szczególnie co się dzieje ze mną. Chce żeby wróciło już wszytko do normy. Meczy mnie cała ta sytuacja. Te myśli. Martwie się o sama siebie. Już tyle czasu było dobrze. Tak w 100 % dobrze. Więc dlaczego tak nagle, znienacka musiały pojawić się takie dni? Wszyscy to widzą. Widzą, że nie jestem taka jak przedtem. Że brakuje we mnie tej dawnej energi, tej siły, chęci do zycia. Ja sama to zauważam. Każdego dnia coraz bardziej.. Chciałabym wyjechac gdzieś. Gdzieś daleko. Bez telefonu, bez internetu. Tylko ja, sama jedyna. I poukładać sobie wszytko, zastanowić się, przemysleć. Chyba tego właśnie potrzebuje. Może wtedy sama sobie odpowiem na pytanie, na które odpowiedzi nie zna nik. Dlaczego tak jest? Chyba nie jestem tak sila jak mi sie wydawało. Chyba mnie tak jak każdego człowieka dopadają takie chwile ja te. Myślałam, ze się uodporniłam. Że każdy może mieć złe dni. Każdy ale nie ja. Po co ja tu to pisze? Nie wiem sama. Chyba dlatego, że to jedyne miejsce gdzie moge cos napisać. Ahh.. w tej chwili tylko jedno daje mi to prawdziwe szczeście. To zdjęcie. I ta malutka osóbka na nim. Dobra koniec tej żałosnej notki!