W najbliższych dniach czeka mnie maraton. Nie wiem, od czego zacząć. Chyba wolałabym harować fizycznie niż mieć tę okropną świadomość, że jestem za coś odpowiedzialna. Nie chcę nikogo zawieść. Z drugiej strony boję się, że zaniedbuję relacje z ludźmi. Chwilami żałuję, że nie jestem jedną z tych osób, które niczym się nie przejmują, mają wieczne wakacje, a mimo to wszystko idzie im z górki i kończą w tym samym miejscu co ja. Zostały dwa tygodnie, tylko dwa tygodnie. To czas, który dzieli mnie od mojego odpoczynku. Obym do tej pory zdążyła zamknąć wszystkie sprawy.
Kiedyś pewnie okaże się, że wszystko co teraz próbuję dogonić, to błahostki. Mimo wszystko zależy mi na tym, żeby dobrze to podsumować, ten cały rok ciężkiej pracy, zakończyć pozytywnie, spełnić ambicje i osiągnąć cele. Czy cokolwiek mogłoby sprawić, żebym poddała się na samym końcu i umniejszyła znaczenie całej drogi?