Są dni, gdy otacza mnie tylko cisza. Czuję, jakbym stała obok tego wszystkiego i po prostu się przyglądała. Jestem wtedy jak duch. Krzyczę, lecz nikt tego nie zauważa. Jestem zrezygnowana. Innym razem to po mnie spływa. Obserwuję innych. Widzę byty odległe ode mnie o lata świetlne. Nie pasuję do nich. Nie przeszkadza mi to, że oni zapewniają sobie szczęście alkoholem, a ja tego nie mam. Nie zazdroszczę im niezdrowych relacji. To ich życie, źle zaczynają. Z drugiej strony to takie beznadziejne, że masz silną wolę, masz zasady, czymś się w życiu kierujesz i nikt tego nie szanuje. Jeśli nie jesteś taki jak tłum, to nie istniejesz. Wszystko sprowadza się do doboru naturalnego. Jesteś lepiej ubrana, głośniej krzyczysz, przepychasz się łokciami - wygrywasz. Tylko jaka w tym wartość poza własną satysfakcją? Nie podoba mi się to wszystko. Nie wiem, gdzie się w tym wszystkim podziać. Nie umiem znaleźć sobie miejsca.