Czuję, jakbym się właśnie dowiedziała, że przeoczyłam szansę. Niestety, wszystko na niebie i na ziemi mówi mi, że właśnie przeszła mi koło nosa. Obudziłam się za późno, przegapiłam ją. Z drugiej strony wtedy to wydawało mi się nie do pomyślenia. Potem zaczęłam się zastanawiać, czy to możliwe. Kiedy już w to uwierzyłam, wszystko się posypało. To był mały promyczek, ale zgasł dla mnie. Potrzebuję kogoś cierpliwego. Tylko czy nie wymagam zbyt wiele? Jak długo można na kogoś czekać, na kogoś tak parszywie niezdecydowanego?
Wydaje mi się, że wszyscy nauczyli się chodzić, tylko ja raczkuję, jak dziecko we mgle. Boję się zrobić kolejny krok i sama nie wiem, dlaczego. Dziwnie jest tęsknić za czymś i pragnąć czegoś, czego się unika. Nie potrafię się przełamać. To jest jak sen, w którym chcesz uciekać i chodź usilnie próbujesz biec, nie jesteś dalej choćby o centymetr. Bardzo chcę, ale niczego to w tym wszystkim nie zmienia. Patrzę i myślę "jakie to piękne", potem ktoś do mnie przychodzi i chce mi to dać, a ja mówię "boję się, nie potrafię". Czuję się jak smarkula, która nie może się zdecydować, czego tak naprawdę chce.
Z czego to wszystko wynika? Dlaczego boję się spróbować? Dlaczego jestem takim beznadziejnym tchórzem? Dlaczego nie umiem? Czy się nauczę? Czy poczuję? Czy pokocham? Ile czasu musi jeszcze upłynąć? Jestem niedojrzała, czy zbyt poważna? Czy dostanę kolejną szansę? Czy ją wykorzystam? Czy kiedyś powiem sobie "nie myśl o tym, nie analizuj"? Czy może to rzeczywiście nie było to? Czy powinnam się do czegokolwiek zmuszać? Czy będę wiedziała, jak się zachować? Czy uda mi się rozpoznać tego właściwego? Czy w ogóle będzie mi dane go poznać? Czy gdzieś jest ktoś, kto będzie dla mnie ideałem? Czy jest ktoś, kto czeka na mnie, tak jak ja teraz na niego? Czy się spotkamy? Czy się nie miniemy? Czy się odważę?
Pozostaje mi powtórzyć słowa usłyszanego wczoraj w Teatrze Muzycznym w Gdyni zdania "I believe".