Nienawidzę czasem siebie, mojego wyidealizowanego świata i tych wszystkich szarych, różowych, sztucznych czy tez pseudo wszystko ludzi, pseudo intelektualistów, artystów, polonistów, malarzy,pisarzy... łkam czasami do poduszki myśląc o tym, że muszę kolejnego dnia znowu spotkać się ze
światem nietolerancji, światem brzydoty i lęku. Nie chcę usłyszeć kolejnej historii o zgwałconej dziewczynie, zamordowanym dziecku, mężczyźnie o patologi, leku i głodzie. Nie chce patrzeć na brudne dzieci ulicy, wałęsające się samotnie psy i tabuny bezdomnych proszących o parę groszy czy papierosa. Nie mogę patrzeć czasami na te dziewczyny chodzące ulicami i na facetów, którzy je biją. Zapytałabym kogoś co z tym światem, lecz odpowiedź skazana jest na śmierć nim wyjdzie z czyjegoś gardła. I jak żyć w świecie prostytutek, narkomanów, alkoholików, dilerów, bezdomnych... Czy tak miał wyglądać świat, czy o takim świecie myślał stwórca, gdy z biblijnych podań odpoczywał dnia siódmego. Są też ludzie dobrzy, wiem wiem o tym...są, lecz garstka ich jest pośród zła świata tego. I w taki dni chciałabym zapaść sie pod ziemię, spędzić całe życiu w
łóżku pijąc wino.. Myśląc o zielonej łące, domku z ogródkiem na wyspie bezludnej od zła i o moim własnym bajkowym księciu, który całował będzie mnie w czółko przed wyjściem...i będzie gotował ze mną i siadał wieczorami przy kominku. O takim, który bez okazji kupi mi kwiatka i włączy romantyczną piosenkę, o tym co będzie lubił czytać wiersze leżąc na łące. I o takim który namaluje mój portret, nie ważne czy innym by się podobał, ważne, że dla mnie byłby piękny.
[moje paranoje]