(Najgorszy tekst w historii najgorszych tekstów, ale ku chwale ojczyzny)
Etap pierwszy: walka
Promienie słoneczne wdzierają się do przestronnej kuchni, jednocześnie barwiąc światło pomarańczami mijającego dnia; gra kolorów tańczy na lokach Sherlocka nadając mu psotnego wyrazu. Mężczyzna okiem wprawionego chemika odmierza odpowiednią ilość cukru i zaciska usta w wąską linię na radosne poklepywanie pani Hudson. Podczas gdy on przesypuje szkliste ziarenka do miski przyprószonej mąką, kobieta podciąga mankiety jego koszuli i cmoka pod nosem w reakcji na przejawy infantylności jej lokatora. Zmarszczone brwi detektywa dopełniają wyrazu skupienia; zanurza opuszek palca w płynnej czekoladzie i uważnie bada konsystencję zaprawdę mylnie interpretując otaczające go ciepło domowego ogniska. Akta zapożyczone z biurka Lestrade'a poniewierają się w przejściu do przedpokoju i patrzą z wyrzutem porównywalnym do wyrzutu gosposi która po kilku próbach poddaje się wrogiemu powarkiwaniu i życzliwie postanawia pozostawić je na swoim miejscu.
Stratne żółtka zalewają blat kuchenny.
Etap drugi: oczekiwanie
Sherlock ściera z kącika ust kilka kropel wiśniowej polewy i kuca naprzeciw piekarnika z dłońmi złożonymi pod brodą. Radio wygrywa szanty przeplatane rumem oraz irlandzkim akcentem, podczas gdy on hipnotyzuje wzrokiem elektroniczny licznik na urządzeniu. Bierze pod uwagę, szacuje, ocenia, oblicza stopnie celsjusza i dochodzi do wniosku, że cierpliwość nie jest jego najmocniejszą cechą.
Siłą rzeczy, chociaż bardzo się stara, wyobraźnią przenosi się do sterylnych gabinetów po brzegi wypełnionych ofiarami wiosennej pogody; przepisywanie syropów na kaszel i żmudne osłuchiwanie szumiących płuc naprzemienne z ujmowanymi w palce drewnianymi patyczkami winny zająć jego doktora na zadowalającą ilość czasu.
Sherlock wraca do bezowocnych praktyk hipnozy.
Etap trzeci: degustacja
Kropelki deszczu bezwiednie opuszczają rękawy kurtki by z irytującym stuknięciem ułożyć się na starym drewnie. Sherlock obserwuje i dostrzega, dlatego jego uwadze nie umykają przygarbione ramiona zwieńczone skrzętnie ukrywanym bólem w nodze - syropy na kaszel zmusiły przeciwnika do zamachania białą chusteczką w wyrazie kapitulacji. John z marszu zamierza zrzucić z siebie wierzchnie i kierując się swoim zwyczajem również zasiąść w fotelu, by po chwili umęczonego rozmasowywania nosa u nasady przenieść się do kuchni w celu zaparzenia herbaty. Zamierza się i nawet zaczyna strząsać przemoczone poły materiału, kiedy dociera do niego cukrowa woń - Sherlock dostrzega to w ruchu skrzydełek jego nosa i podejrzliwym łypnięciu w stronę salonowego stołu. Doktor zamiera, kiedy dostrzega piętrzące się na blacie talerzyki z różnego rodzaju wypiekami, a detektyw niezręcznie skubie za plecami pasek swojego szlafroka.
- Wszystkiego najlepszego z okazji rocznicy, John.
Po pierwszej fazie podejrzenia oraz kilku kolejnych związanych z rozczuleniem, Watson zaczyna się zastanawiać kto do cholery pochłonie osiem talerzyków kulinarnych eksperymentów Sherlocka.
BONUS
Mycroft Holmes otwiera wieko starannie zapakowanego pudełka i mruży powieki na widok liściku zapisanego niestarannym pismem jego brata. Kiedy sięga po kawałek szarlotki jest bardziej niż zadowolony, więc życzliwie ignoruje nietakt i wyobrażenie ataku dzikiego chichotu w ścianach 221B.