photoblog.pl
Załóż konto
Dodano: 3 LUTEGO 2015

Wiatrak, jedwab, czerwony

03.02.15
Sherlock przesunął opuszkami palców po jedwabiu okrywającym pogrążone we śnie ciało Johna. Każdy mięsień, każda zmarszczka na jego spiętej twarzy wyrażała podświadomą walkę z wiatrakami (oprócz kurzych łapek, te Sherlock lubił najbardziej ze względu na wprowadzenie życzliwego zamieszania). Para uchodząca z kubka wiśniowej herbaty odprowadziła go do progu balkonu, a stamtąd odebrało światło księżyca igrające na ciemniejącym niebie. Czerwone łuny przeplatały się z granatem; przywodziły mu na myśl ciszę ulicznych latarni, kiedy pochrapywanie za jego plecami wcale nie było mu tak bliskie, jak dnia dzisiejszego. Monotonny szum wiejskiego wiatru uprzejmie podetknął mu pod nos szare retrospekcje.

12.12.13

Sherlock pochyla się nad małą, lśniącą tabletką (złudzenie, tabletki nie święcą, zasługa otępienia jego umysłu i padającego z ulicy światła latarni). Obraca ją w palcach, raz drugi, jednocześnie nasłuchując równomiernego oddechu swojego współlokatora. Sypialnia Johna znajduje się piętro wyżej, ale ściany mają uszy, a cisza wcale nie jest pustką; jest złożona z dźwięków, których człowiek nie jest w stanie wyłapać w codziennym popłochu. To setka nakładających się na siebie melodii; bicie serca (raz, dwa, trzy) zgodnie związane z cichym tykaniem zegara ściennego, szum w uszach, krzyki ludzi pustoszących ulice (nuda, zero niebezpieczeństwa), niewyraźny świst ogrzewanego w kominku powietrza. Tik-tak. Smętna melodia. I myśli. Mnóstwo myśli, których nie da się upchnąć w zagraconej szafie Pałacu Umysłu. Wdech. Tabletka upada na blat, kołysząc się niebezpiecznie na jego brzegu. Sherlock podejmuje próbę; zgniata białą pastylkę pomiędzy palcem wskazującym, a kciukiem. Znaczy ciemną, niemal niewidzoną plamę potu, która barwi niezmąconą biel odcieniem srebrnej szarości (RGB [0-255] - (128, 128, 128)). Proch formuje w cienka kreskę. Rejestruje satysfakcję (zanotować), a jednocześnie ogromny ścisk w gardle. Interesujące. 

Ciemnowłosy zwija leżący na stole banknot (wypłata Johna, zadbać o dokładne wygładzenie powierzchni) i przyciska go do białej mazgi. Gwałtowny wdech, pociągnięcie nosa, kolejny odgłos do kolekcji ciszy. Holmes krzywi się, czując pieczenie w przegrodzie nosowej (septum nasi) i upuszcza czoło na zgiętą w łokciu rękę. Przykrywa źrenice pergaminowymi powiekami i czeka. Raz, dwa, trzy, cztery... osiemdziesiąt trzy, osiemdziesiąt cztery... sto pięćdziesiąc dziewięć. Szum w uszach się nasila, zmęczone kończyny bezwładnie buntują się przeciwko naciskom mięśni. Usta maskują się uśmiechem, z gardła wydobywa się zgłuszony chichot (Piętro wyżej słychać beznamiętne mlaśnięcie i Sherlock zamiera, kiedy dochodzi do niego szelest pościeli. Nic poza tym. Spokojnie, John nie zamierza zejść na dół. Odprężenie).

 

Tik-tak. Daj mi jakiś znak.