Jim Moriarty wpatrywał się w szargane wiatrem brzózki, niejako doszukując się w nich wskazówek zdolnych do poruszenia jego strategicznego umysłu. Jako że natura została odgrodzona od niego grubą, okienną szybą, zapach unoszącego się znad kubka jaśminu przyjemnie dopełniał malowniczego obrazka. Zanim wspiął się na szczyt schodów, a później jeszcze dalej, odrzucił na blat kuchenny torebkę herbaty i wyciągnął rękę z dzierżonym naczyniem przed siebie, tak, by nie uronić bodaj kropli napoju. Strych, który też obrał sobie za cel, zdawał się miejscem zapomnianym przez ludzkie oko, toteż na wstępie przedarł się przez misternie zbudowane pajęczyny w duchu śląc przepraszający uśmiech w stronę architektów. Odnalazł ogołoconą żarówkę i z zadowoleniem pozwolił jej oświetlić zagracone drewno; zrzucił na ziemię kilka winylowych płyt i na ich miejscu położył biały, niezmącony żadnym wzorem kubek. Gdzieś pod jego nogami potoczyła się mała kulka niesiona duchem wspomnień z dzieciństwa szkło mieniło się błękitem szczerbatych uśmiechów i krzykiem rodziców powtarzających małemu Jimmy'emu o zagrożeniach, które kulka mogła stworzyć pomiędzy zaślinioną paszczą energicznego husky'ego. Ani Jimmy, ani husky nie zwrócili większej uwagi na karcące palce co w efekcie skończyło się nauczką i miesiącami samotnego kopania kamyków w rytmie zapisanego w pamięci poszczekiwania. Noce zdawały się dosięgać go dotkliwiej niż przesycone promieniami słonecznymi poranki; jeszcze przez długi czas starał się odnaleźć w pościeli miękkie futro, zagrzebać w nim palce, poczuć pod opuszkami poruszające się mięśnie. Poprawić na karku zwierzęcia zieloną chustę, coś, co chłopiec podarował psu w ramach prezentu świątecznego. Jim ruchem pełnym pogardy kopnął szklaną kulkę w kąt i rozejrzał się po pomieszczeniu. Wszystko tutaj zdawało się emanować artyzmem jego matki; pod ułamaną nogą sztalugi spoczywał złożony banknot, chociaż Bóg jeden wie dlaczego służył w formie podpórki. Na sztaludze zostało wyłożone płótno z przypiętą w górnym rogu pocztówką z Chin, jedną z rodzaju tych, które Jimmy, a później Jim, wygrzebywał ze skrzynki pocztowej. Nigdy nie było nadawcy, a osnute tajemnicą sprowadziły go do jego pierwszych dedukcji, ale traktował je ze swoistą czcią głównie dlatego, że kartki przynosiły ze sobą pomysły na umiejscowienie nowych zabaw. Kiedy zobaczył Chiny postanowił zostać przemytnikiem, dlatego dzień później przyniósł do szkoły świecącą kolię matki i spróbował ją wymienić na kanapkę z czekoladą. Nie od zawsze miał smykałkę do interesów, ale tłumaczył to sobie niezrozumieniem otaczającego go świata.
James przysiadł na zakurzonym krzesełku, odetchnął pełną piersią i pozwolił sobie na krótką retrospekcje niesioną poczuciem niedopasowania.
Wygnał się z Londynu, Irlandia przywitała go pieśniami ludowymi i czterolistnymi koniczynami.
Cause it's only fair, it's love and war.