Klawiatura smarowała po betonie, rozsypując przy tym co pomniejsze sterty klawiszy(ów). Kto ją ciągnie? Nie mam pojęcia. Dante miał u swego boku Wergiliusza, ja podążam samotnie - wybrałem swoją własna drogę, która jest i nie jest. Drogę, która mnie prowadzi, ale też zbija z tropu. Jednego byłem pewien: muszę dojść do tego sam. Tylko wtedy będzie to miało sens. Czuje, że jestem blisko. Zagadka się rozkłada niczym materia po deszczu się rozpada. Kim jest człowiek ciągnący klawiaturę po betonie? Dlaczego jego czarny płaszcz w świetle dziennym wydaje się być zupełnie pozbawiony czerni? Wyszedłem z kawiarni, kiedy jeszcze moglem. Czułem, że coś jest nie tak. Całe miasteczko w jednej chwili wydało mi się wielką pułapką, w której to ja grałem rolę przynęty. Istnieje więź nieodłączna między mną a klawiszami nierozłączna. Musiałem podążać aby nie zatracić się w moim bezeceństwie. Najgorsze, co może spotkać człowieka, to utrata tożsamości. Człowiek w płaszczu, pozbawiając klawiaturę przycisków, niszczył we mnie poczucie sensu bycia, doprowadzając do powolnej i nieuniknionej destrukcji mego umysłu. Sięgnąłem do kieszeni mego - tylko z pozoru - czarnego płaszcza i opuszkami palców wyczułem chropowatą powierzchnię klawisza. Spojrzałem na literkę "I", która do niedawna znaczyła tyle co nic, a teraz stała się rozwiązaniem...
J&S