Słowa.
Słowa potrafią być straszne, ale czasem trzeba coś powiedzieć.
Czasem nawet coś mówimy, w końcu to podobno zdrowo rozmawiać, mówić o tym, co się myśli i czuje.
Tylko czemu jestem aż tak zbita z tropu, kiedy te słowa nie spotykają się z żadną reakcją? Jakbym wcale ich nie napisała. Jakby nie istniały. Albo jakbym ja nie istaniała.
Cały wysiłek, każde starannie wybrane wśród spazmatycznego płaczu słowo, wszystko anulowane z egzystencji.
Po co mówić, o tym co w środku, kiedy słowa odbijają się od ściany, a właściwie przenikają przez nią jakby ich nie było?
Czemu zawsze szukam i potrzebuję kontaktu od ludzi, których to w ogole nie obchodzi?
Czy to naprawdę aż taka iluzja?