Siedziałam wygodnie na łóżku i wypatrywałam oświetlonych okien - zawsze mnie frapowały okna,w których późną nocą świeciło się światło,ktoś czytał całą noc książkę swego życia,ktoś umierał,ktoś dusił się w strasznym kaszlu,ktoś budził się z krzykiem ze snu koszmarnego,ktoś brał kogoś w ramiona,ktoś brał coś na uspokojenie,ktoś czekał, a ktoś inny szedł do łazienki.
Spojrzałam na zegarek,była trzecia trzydzieści w nocy,w górze gwiazdozbiory sunęły jak ruchome piaski.
W moim domu nikt nie czuwał,nikt nie umierał,nikt nie czytał zapierających dech książki,ale w końcu były to ostatnie chwile powszechnego spania.
Wiedziałam,że zostało mi jeszcze tylko trzy godziny i dwadzieścia minut snu.. aż do momentu kiedy mój budzik nie powiadomi mnie,że jest szósta pięćdziesiąt rano i muszę 'wstać'.
Wiedziałam o tym doskonale,ale wcale nie miałam zamiaru spać.
Już nie potrzebowałam snu,żeby móc wstać o poranku,zrobić herbatę,uśmiechnąć się do mamy,umyć się,ubrać,spakować,wypić pyszną herbatę,założyć płaszcz i buty,trzasnąć drzwiami i wyjść.
Nie potrzebowałam snu,aby z uśmiechem przebywać wśród ludzi i rozmawiać z nimi o wszystkim i o niczym. O rzeczach ważnych i ważniejszych. Bez żadnej łzy w oku,bez żadnego żalu,smutku,tęsknoty i cierpienia.
Nie potrzebowałam snu,aby wrócić spokojnie do domu,wciąż z uśmiechem na twarzy,zjeść obiad,porozmawiać z mamą,wyjść z psem na spacer i uśmiechać się do sąsiadów i żyć przez resztę dnia po swojemu.
Nie potrzebuje już niczego,bo znam na pamięć opisany schemat powyżej i nie mogę niczego zmieniać.. Nie mogę o niczym zapomnieć i nie mogę zrobić nic więcej.
Bo cały system,który wyrobił się przez te kilka lat runie.
I co wtedy ? Nie wiem... Ale lepiej nie ryzykujmy.