nanana sobotunia, a ja jestę szoferę.
meh, meh, meh!
grudniowy weekend na Wagowie hiper udany;
nawet nie wiedziałam, że tymi trzema dniami
leżenia na kanapie/łóżku, oglądania filmów,
jedzenia co się tylko chce, można tak się zmęczyć.
prezent ciągle trwał, a zakończył się super niespodzianką,
oraz przeuroczą kolacją :3
no i dostałam wieloryba z wąsami, Alfreda :D
Berlin za to nie wypalił, ale zawsze zostaje cudnie przystrojony
Wrocław, owoce w czekoladzie, jabłka w lizaku,
prawdziwa gorąca czekolada i wuchta innych, mega dobrych rzeczy.
święta za to jak to święta - dużo roboty, zamieszania, gotowania,
sprzątania, jedzenia, dzielenia się opłatkiem, prezentów..
młody przyjechał w końcu, więc planszówki też wpadły.
po świętach za to Hobbit wpadł i przygotowania
do Sylwka, który pomimo małego opóźnienia i chwilowego spsucia
atmosfery był naprawdę całkiem udany i najchętniej w ogóle
nie wyjeżdżałabym z Wagowa!
zostałabym tam i już, bo jak pomyślę, że za miesiąc sesja i nauka
i eseje i prace i ta cała, szara rzeczywistość, to aż mi źle,
potwornie źle.
ale od czego w końcu są ostatnie jeszcze dni,
kiedy można położyć się obok siebie
z nachosami, pizzą i filmem
i martwić się jedynie tym,
czy aby nie zgnijemy z przejedzenia ? ;)