Czy ktokolwiek z was kiedykolwiek nie musiał kogoś udobruchać? Ja niestety musiałam. Człowiek się poniża, nie mówi tego co naprawdę myśli. Niestety czasem jest to jedyny sposób na ruszenie sprawy do przodu bez obrażania, fochania, kłótni czy nawet rękoczynów.
W czwartek musiałam kogoś udobruchać. Z tą osobą raczej bym się nie biła, ale ... bo to była promotorka.
Gdybym nie zmieniła głosu na sztucznie słodkiego, nie zagadałabym jej prawie na śmierć i gdybym dała jej skończyć wypowiedź zamiast przerywania to byłoby źle. Czyli: ciągła, długa wypowiedź, nie dać sobie przerwać, łagodny i pełen emocji ton, sprawianie wrażenia, że to jest najważniejsza sprawa w waszym życiu, nie dopuszczanie kogoś do głosu a jeśli już to usprawiedliwianie się natychmiast. Dzięki temu nie panowała niezręczna cisza jak mi wypomniała, że nie kontaktowałam się z nią przez baaardzo długi czas.
Oczywiście o podkoloryzowaniu swoich argumentów nie muszę chyba wspominać.
Prawda jest jedna. Udobruchanie towarzyszy nam przez całe życie.
W szkole przed nauczycielką jako uczeń. W szkole przed nauczycielką jako rodzic dziecka, które wagaruje lub się nie uczym czyli tzw. świecenie oczyma za kogoś. W pracy jak się spóźnisz, obijasz, chcesz wolne, zrobiłeś coś źle. Przed znajomymi jak lekko ich oszukasz, że masz coś ważnego do zrobienia i nie spotkasz się z nimi a na końcu zostajesz przyłapany na "zdradzie". Przed chłopakiem/dziewczyną jak nie wywiążesz się z obietnicy.
Tak więc tłumaczmy się, podlizujmy się, właźmy w d.... bez masełka bo bez tego wychodzimy na egoistów, którzy nie liczą się z cudzymi uczuciami i zdaniem.