Tracę przezroczystość.
Dawno mnie nie było.
Dobrze.
Im rzadziej tu jestem tym mniej spraw mam do wyrzygania.
"Stendhal powiedział: "Pogoń za szczęściem jest przeważnie bezcelowa, lecz warto poświęcić dla niej życie". Czy tak? Czy rzeczywiście bezcelowa? (...)
Szczęście nie jest ogródkiem, po którym można chodzić, nie jest obrazkiem, który można powiesić na ścianie i oglądać.
Szczęście to sprawa sumienia, szcęście to chyba także suma cierpień, rozgoryczeń, rozczarowań, przegranych miłości: i ten rachunek tylko wtedy nazywać możemy owym dziwnym słowem, jeżeli przeciwstawimy mu sumę rzeczy doskonałych, pragnień, miłości i walk.
Rozwścieczają i obrażają mnie - jako jednego z miliona ludzi - te formułki na szczęście:
"Organizacja plus praca plus ukochany człowiek równa się szczęście."
I to jest szczęście? Nie wiem, co to ma wspólnego ze szczęściem. Twórcy formułek też chyba nie wiedzą. (...)
Ludzie nie są tacy sami. Mają różne twarze, sumienia, oczy i serca. Nowe serca muszą kruszyć zwapnienia w starych sercach, nowe oczy muszą dodawać blasku starym oczom. Ludzkość nie jest chórem aniołów i ogrodu rajskiego nie zbuduje nigdy. I nudno by chyba było w takim ogródku. Koncepcja szczęścia jest twarda i okrutna, trzeba walczyć. Codziennie, każdą myślą i czynem. (..) Szczęście, nie jest to sprawa dla małych ludzi, małych serc, małych sumień-lusterek. Formułki na szczęście nikt nie da. (...)
Ten tylko może być szczęśliwy kto ma wielkie oczy i potrafi nimi daleko patrzeć, kto ma wielkie serce i potrafi nim wiele czuć, kto ma wielkie sumienie i potrafi nim nienawidzić wszystkiego, co jest podłe i przeciw szczęściu. Świat jest dziś wielkim ogniem i małe serduszka stopią się w nim jak grudki ołowiu"
Marek Hłasko, "W pogoni za szczęściem", "Po Prostu" nr 23 z 1955r.
Wiesz... Czuję że stapiam się w tym Twoim ogniu jak te Twoje grudki ołowiu. Z każdym dniem coraz bardziej i bardziej. Każesz patrzeć daleko, czuć i nienawidzieć wszystkiego co podłe i przeciw szczęściu. Wypalam się i duszę tym patrzeniem, czuciem i nienawiścią. Już od dawna jestem po drugiej stronie granicy.
Ostatnio pewna osoba powiedziała mi, że im mniej myślisz nad pewnymi sprawami tym lepiej. Miała rację, bo im mniej myślisz tym mniej czujesz, a im mniej czujesz tym łatwiej pogodzić Ci się z tym wszystkim. Czasami zawiązanie oczu hustą, mała tabletka na ból i nienawiść wywołująca znieczulicę naprawdę pomaga. Tylko że sztuczny raj to bullshit. Człowiek balansuje na granicy utracenia samego siebie kosztem chwilowego znieczulenienia.
Mam stare serce wypełnione zwątpieniem z mentalnością i bojaźnią serca młodego i stare zmęczone oczy bez blasku. Każesz walczyć bo koncepcja szczęścia jest twarda i okrutna. Walczę, lawiruję między wszystkimi sprzecznościami tak jakby były czymś naturalnym. Staram się wywarzyć to wszystko o czym mówisz, czyli: sumę cierpień, rozgoryczeń, rozczarowań, przegranych miłości z sumą rzeczy doskonałych, pragnień, miłości i walk. Doprowadza mnie to do podróży w krainę nieporozumień, do ucieczki przed myślami, do uczuciowego autyzmu, ułomności w budowaniu ciepła i braku zaangażowania w tym w co jestem zaangażowana i zaangażowaniu w to w co nie jestem zaangażowana, do powrotu do starych spraw, do sztucznych raji,.
Sam mówisz nie istnieje żadna formułka na osiągniecie szczęścia i chyba sam nie do końca wierzysz w swój felieton. Te Twoje rzeczy doskonałe które mamy przeciwstawić reszcie tego shitu również nie istnieją, bo nie istnieje doskonałość. Szczęście to iluzja, a my gonimy za iluzją wytwarzając w swoich umysłach utopijne wizje innego życia, innego świata, innych ludzi i spełnionych uczuć. Identycznie jak ludzie z Platońskiej jaskini wytwarzamy sobie w głowie idealny "świat idei" a niemożliwość choćby dotknięcia go, nie mówiąc o przebywaniu w nim budzi frustracje. Szczęścia nie ma, ale istnieją przyjemności jak to mówił Schweitzer. Skupmy się na nich i łapmy pozytywy, wszystkie ulotności te duże i małe, bo sama ich nazwa (:"ulotności") wskazuje że nie są czymś trwałym. Zatrzymajmy się w pogoni za iluzją istnienia szczęścia i utopmy swoje utopie. Daje to jakieś rezultaty na jakiś okres. Człowiek żyje w swojej indywidualnej pseudo harmonii. Tylko niekiedy, pękają pewne punkty główne spinające nas jako całość i wybuchając, rozlatujemy się na kawałki. Niekiedy stajemy się upodlonymi nikczemnikami krzywdzącymi innych. "Bezdomni" i bez wiary. Potrzebujemy "duszy która zapewni nam dom i ramion które dadzą nam ojczyznę", lecz gdy to zdobywamy uciekamy pełni strachu udając obojętność. Zakopujemy się w sobie powierzchownie szczęśliwi, upijamy się przy każdej najbliższej sposobności a ukojenie znajdujemy w sztucznych rajach. Zaiste jak dobrze, że tylko niekiedy.
http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=9Q3Q8q-N2NM#!