nic nie pozostało dokładnie takie, jak w momencie, gdy stawiałam swój ogromny krok w tył. to oznacza, że pewne rzeczy już nie wrócą. niezależnie od tego, jak bardzo chciałabym aby było inaczej.
czasem myślę, że gdyby nie ta cholerna wiara w niemożliwe, nigdy by do tego nie doszło; mogłabym zatrzymać kilka spraw i zmienić bieg innych. chociaż - w gruncie rzeczy - to może być prawda, powinnam teraz skupić się na czymś innym. i w tym właśnie problem - miewam kłopoty z koncentracją i utrzymaniem myśli na konkretnym torze. nie jest żadną nowością, ani tajemnicą, że łatwo mnie rozproszyć, zwłaszcza ostatnimi czasy, kiedy jestem na niemalże prostej, usłanej różami drodze wiodącej ku paranoi, ale mniejsza z tym.
zebranie tego wszystkiego do kupy zajęło mi dłuższą chwilę, a to wszystko to tylko namiastka. nie mam chyba zbyt dużo czasu na bycie przerażoną powagą sytuacji, więc może trudno mi się dziwić, że próbuję robić kilka rzeczy na raz - przez czas i ten mój problem z trzymaniem myśli na wodzy.
a może już zawsze taka byłam, choć nigdy nie zwracałam na to uwagi?
może to jedna z tych rzeczy, o których zapomniałam na przestrzeni tych kilku połowicznie straconych lat.