3 dni po przejściu magicznej granicy 2012 - 2013.
Jestem w momencie odchorowywania, odsypiania nierówności czasowych, tęsknoty za ekipą pracująco sylwestrową. To czas przyzwyczajania się do nowej daty i spisania podsumowań. Stawiam grubą kreskę pod rokiem, który dał mi tyle dobrego, że chyba powinno mi być wstyd.
2012 był obfity, był pełny po brzegi, był ponad, był przerysowany, jaskrawy, pełen skrajności, podwójny, potrójny, etc.
Wyłapywałam spojrzenia, powodowałam uśmiechy. Podsłuchiwałam ludzi na przystankach. Wściekałam się na swoje tęsknoty. Pokochała gatunek disco nurtu alkoholo. Pisałam bezwstydne wiersze. Przestawiłam sobie zegar zasypiając po 4. Przesiadywałam w domach cudzych i mniej cudzych. Zaliczałam jakieś bzdury na uczelni. Po raz kolejny doświadczyłam jak bardzo świat jest mały. Jeździłam pociągami tu i tam. Festiwalowałam się. Wymarzyłam sobie pracę w teatrze. Płakałam na koncercie Bona Ivera,. Zbierałam oszukane napiwki przyjmując nowa tożsamość studentki psychologii z oblaną statystyką. 14 dni obozu papieskiego spędziłam na oglądaniu Kapitana Bomby. Pielgrzymowałam hippisowsko w stronę wolności i popłynęłam tak bardzo, że wylądowałam na Rainbow na Słowacji. Dostałam stypendium. Prowadziłam wywiady, audycje i ankiety. Przestałam fanatycznie pisać. Nie byłam płodna literacko jak w minionych latach. Po raz pierwszy wspięłam się na 17 m. przełamując swój lęk wysokości. Próbowałam znów rysować, frustrowałam się, że mi nie szło. Skończyłam 20 lat. Słuchałam Świetlików, co nie skończyło się dobrze dla mojej biednej wyobraźni. Robiłam prezenty zupełnie bez okazji. Pokochałam gotowanie oraz pieczenie i nie wahałam się tym chwalić. Opiekowałam Pawełka. Kiedy już wreszcie zaakceptowałam swoją introwersję, zaczęłam przyjmować kolejne właściwości ekstrawertyków. Stwierdziłam, że jestem mało kobieca. Ściągnęłam wszystkie sezony Muminków. Wygrałam konkurs. Była ,,pielgrzymka" rowerowa do Borów Tucholskich i drugi tatuaż. Napisałam bajkę. Opakowana kocem w pacyfki spowiadałam się i wiedziałam, że to moja wina.
Było kilka weekendów zupełnie odklejonych. Były podróże autostopem, papierosy na balkonie, niekończące się spacery, była najdziksza z dzikich plaż, była żubrówka, były nagłe przypływy zwierzeń, były bose spacery przez Monciak, był pszeniczniak w mojej piwnicy. było 'Ostatnie widzenie' na pożegnanie i uściski na peronie Sopot. Był sobie piękny Toruń i jego śpiewająca fontanna. Pokochałam Larsa von Triera i jego estetykę. Przeczytałam kilka dobrych książek. Tańczyłam na hipisowskim weselu niosąc wino w darze. Polubiłam chodzić sama do kina. Śnił mi się seks z Angeliną Jot. Poznałam mnóstwo kolorowych ludzi, integrowałam się dosyć skutecznie. Kolejne 7 razy obejrzałam Into the wild. Podkochiwałam się w bohaterach książek. Były telefony pod wpływem. Pchając się na scenę udawałam, że umiem śpiewać. Dążyłam do bycia współczesną Matka Teresą. Używałam malinowych perfum. Fascynowali mnie ludzie przypadkowi, zwykli i bardzo codzienni. Utwierdziłam się w przekonaniu, że nie jestem dorosła.
Moim drugim domem była Rtęciowa. Klimat Kulkowego domu pełnego ludzi i ich rozkosznych uśmiechów mnie rozczulał. Pokochałam ich balkon, z którego pięknie widać panoramę Gdyni.
Były rozmowy bez końca o 5 nad ranem. Były kacowe śniadania i poranne pieprzenie w trojce, kiedy jeszcze nie grają tak dobrze, jak to trójka potrafi.
Wkurzałam się na ludzka znieczulicę, broniłam swoich ideałów [i to po angielsku;)]. Niekiedy miałam oczy zdobione czerwoną siateczką i debet na kącie. Milczałam w ciszy 3 dni zbliżając się do siebie. W czerwcu na dzień przytulania chodziłam po Długiej z napisem FREE HUGS. Przeraźliwie często miałam w lodówce musztardę i światło. Gapiłam się na ludzi w tramwajach.
Było piękne Euro w Gdańsku. Napaleni Hiszpanii, zabawni Irlandczycy i przegrani Polacy.
Była śmierć, były narodziny.
Były walentynki z nieparzystym bukietem róż.
Sylwester 2012 - 2013 okrzyknięty najlepszym w życiu!
Kocham moich nienormalnych znajomych. Gliniana chatka pośrodku niczego, ludzie pojechani, że nic tylko gadać, muzyki różnych stron świata co nie miara, alkoholu wszelkiej maści nie do przepicia, tynkowanie gliną i moje niewyspane oczy. Zabijanie się o totem w prawie dżungli i Gogol Bordello w zakurzonej kuchni. Łąki łan i taniec radości. Odliczanie i życzenia dobrane indywidualnie w kręgu ogniska.
Kropelkują się wspomnienia.
To był dobry czas.
Taki był mój rok.
Postanowienia noworoczne: mam jedno - codziennie zrobić coś dobrego. Codziennie, do porzygu, drobne uczynności.
[notatka stworzona 02.01.2013 o 4 czasu środkowoeuropejskiego w PKP relacji Jelenia Góra - Gdańsk]