Zdziwiłby się kto jak moje życie jest nudne. Wszystko wygląda tak samo, każdy dzień przypomina wczorajszy. Do znudzenia wszyscy powtarzają, że będzie dobrze, że przecież to nie koniec wakacji, roku szkolnego, weekendu, życia...
Czasami się zastanawiam: Po co ja tu?
Nie znam odpowiedzi, która zadowoliłaby mnie i połowę współczesnych filozofów. Jestem. Tu nie ma żadnego sensu, czy ukrytych przekazów. Istnieję, egzystuje kropka. Może ktoś tak chciał, może to zwykły przypadek. Nie będziemy tego zmieniać, bo jeśli wierzyć w ideę reinkarnacji zawszę mogę wrócić pakując się w większe gówno niż tylko brak większego celu w życiu i nieustający pech.
To że jestem to jedno. Następnym punktem programu jest:Jestem jaka jestem.
Hasło powtarzające się w każdej formie i środowisku. Nurt młodzieńczego buntu. "Jestem nie próbuj mnie zmieniać!" Ja wykorzystuję to jako wymówki przed samą sobą. "Nie martw się. Jesteś jaka jesteś. Nikt tego nie zmieni. Jeśli nie kocha Cię takiej to nie był Ciebie wart."
Tak... Nie był wart, jak kocha to wróci, może nigdy naprawdę nie kochał?
Ostatnio słyszę to dość często. Właściwie od okrągłego tygodnia. To łączy się z wątkiem poprzednim. Jestem jaka jestem.
Prawda jest taka, że jestem wstrętną kłótliwą babą, taka o jestem. I nie idzie ze mną wytrzymać.
A on kochał. Może kocha. Na pewno nie wróci. Nie wytrzymałby kolejnej dawki bezsensownych kłótni o cokolwiek.
Dołujące.
Łudzę się, że może mam nadczynność tarczycy. To by tłumaczyło moje wybuchy. I nie chce tego wykorzystać przeciwko niemu. Chce mieć usprawiedliwienie dla samej siebie "Widzisz. Nie jest z Tobą tak źle. Weź się w końcu w garść!"
Niestety jakoś tak nie mogę się pozbierać. To dla mnie nowa sytuacja
O zgrozo! Jestem już stara (no zależy jak na to spojrzeć). Musze być odpowiedzialna, zajmować się domem, chorą siostrą, psem, kotem i bandą rybek akwariowych, a dopiero przeżyłam swoją pierwszą miłość. Chyba trochę późno, ale ludzie bywają w gorszych sytuacjach. Szczęście w tym, że nie przeżyłam jednostronnej pierwszej miłości do jakiegoś "artysty" śpiewaka z telewizora. Chociaż może to by było lepsze? Mogłabym się łudzić po grób, albo do czasu znalezienia, nazwijmy to namacalnego obiektu uczuć. W razie porażki zawsze mogłabym wrócić do wielbienia wiecznie młodego, pięknego celebryty. Tu już nie ma złudzeń. Zepsułam, spieprzyłam, zaniedbałam i milion innych określeń mówiących o mojej związkowej nieudolności. Muszę nauczyć się z tym żyć, albo chociaż przestać się mazać za każdym razem gdy widzę nasze wspólne zdjęcie. Póki co idzie słabo. Chociaż przestałam płakać za każdym razem gdy sobie o nim przypomnę. Teraz nawet potrafię uśmiechnąć się do wspomnień, a trochę tego było.
Na przykład pamiętam jak mnie pierwszy raz pocałował. Krótko, szybko, dziwnie. Jakby wcale tego nie chciał, ale sytuacja nie pozwalała odmówić.
Pamiętam też te wszystkie razy, kiedy to próbowałam go podpuścić. Krypta, palarnia, pieczątki. Było nawet zabawnie. Jakoś nie mogliśmy się wtedy dogadać. Nie żebyśmy jacyś opóźnieni byli. Po prostu podpuszczanie i aluzje to świat tak zawiły i złożony, że często pojawiają się niedomówienia. Może raczej niedomówienia są główną zaletą tego świata?
Ale co by nie było udało nam się. Kosztowało mnie to trochę nerwów i nieprzespanych nocy spędzonych na rozmyślaniu, ale dopięłam swego.
Dziwiłam się każdego dnia na czym ten związek powstał. Dwie tak różne osoby w stylu bycia, upodobaniach czy guście. A jednak. I co dziwiło mnie jeszcze bardziej z każdym dniem było tylko lepiej. To nie był kolejny, ten sam związek, bez przyszłości jakiego się spodziewałam.
Moja pierwsza miłość, scena pierwsza! Akcja!
Przedstawienie czas zacząć.
No i jak się zaczęło tak trwało i trwało i ciągle było mi go mało.
Dałam mu wszystko co miałam, czyli właściwie niewiele. Dałam mu całą siebie i trochę chyba przedobrzyłam. Mogłam oszczędzić mu tej mojej złej strony, tej małej kłótliwej części mnie, która każdego dnia popycha mnie do złego. Niestety popełniłam bląd. No ale co zrobić. Cezar za czasów swojej świetności lubił powiedzieć "Kości zostały rzucone" i idąc za tą zasadą zdażyło się więc teraz trzeba grać tym co się ma.
I staram się tym grać i robi się całkiem znośnie. Ze względu na zaistaniałą sytuacje nie opuszczam zbyt często domu na dłużej niż 20 minut, więc może to i lepiej, że tylko swoje wakacje mam spieprzone. Po co truć innym życie? I tak miał ze mną ciężko. No tak zrobiłam się strasznie monotematyczna. Ale właściwie dlaczego nie? W końcu to prawie 1,5 roku spędzonego niemal non stop razem. To kawał żyia, dużo wspomnień. Póki co minął tydzień. Bardzo nudny tydzień więc nie mam nic innego do opisywania.
A może tyle piszę, bo to jedna z niewielu dróg ucieczki moich myśli? Chyba tak. Po prostu wyładowuję się pisząc te słowa i nawet jest mi trochę lżej. Czasami kiedy bywa ze mną naprawdę źle łapie za taki zwykły czarno-niebieski zeszycik i wypisuje wszystko co mi do głowy przyjdzie. Zazwyczaj kończy się to na poematach błagalnych do sama-nie-wiem-kogo, albo wyznaniach, których nikt nigdy nie przeczyta. A niech spróbuje choćby dotknąć to przysięgam, że to nie Bozia mu rączki upierdoli.
Zaczyna się kolejny długi dzień, a właściwie cały cholernie długi i trudny weekend. I chyba czas mi się wziąć za zwyczajowe poranne obowiązki. I tak straciłam wene. Nawet ona nie wytrzyma ze mną długo.
SIC! Jestem strasznie monotematyczna...
Użytkownik intodust
wyłączył komentowanie na swoim fotoblogu.