I siedzę. I nie wiem co robić.
Mogłabym iść spać. Powinnam.
Otępiona. W dziwnym transie. Już nie w manii.
Te cholerne emotikonki. Na dole strony. Machają do mnie. Śmieją się ze mnie.
Wcale to nieśmieszne. Niesmaczny i ponury dowcip.
Wstawiam tu swoje zdjęcie. Kreuję się. Na potrzeby internetu. W sieci.
I widze puste opakowanie. I batonik z białej czekolady, który planowałam zjeść w czasie filmu.
Bo się odchudzam. Poniekąd.
Zachwycać, zapierać dech w piersi. Tylko to do życia potrzebne?
I znowu pale. Umre na rozedme płuc. I mam chronić dzieci. Przed wdychaniem dymu tytoniowego. Swoje?
Paznokcie u lewej ręki mam żółte. U prawej pomalowane na różowo. Że niby tak optymistycznie.
Wcale nie zimowo. I wcale nie przy kubku herbaty z rumem.
Będę prześwietlać płuca. Oprawię ten plastik, który mi dadzą w ramkę i powieszę nad łóżkiem.
Lekko i beztrosko odpłynę w rytm muzyki. Porwana na fali dźwięków. Ciche łkanie. Z lodówki.
I boje się ciszy. Boje się odezwać. Boje się otworzyć usta.
Nie boję się krzyczeć.