Przez ostatnie tygodnie, a właściwie już miesiące uważnie przyglądałam się sobie i kilku(nastu?) osobom i coraz bardziej dochodzę do wniosku, że wyrastam z wywnętrzania się w Internecie. Cały czas paradoksalnie kłębi mi się w głowie mnóstwo myśli, które mam ochotę z siebie wyrzucić, ale czuję jakąś dziwną (a może i naturalną...?) blokadę i myślę nad tym, czy to aby na pewno odpowiednie miejsce na jakieś przemyślenia. Piszę, a za parę chwil zaczynam zastanawiać się, czy to nie za dużo, nie za intymnie, prywatnie, i usuwam, kończąc swoje rozkminy (nazwisko zobowiązuje, ot co) na opisie totalnych głupot, które mogłabym powiedzieć w przypływie dobrego nastroju przypadkowej osobie spotkanej na ulicy i nie obawiałabym się o to, co stanie się z nimi dalej. Przez ostatnie parę lat miałam kilkanaście blogów i kont w przeróżnych serwisach i kiedyś pisanie przychodziło mi o wiele łatwiej. Może byłam bardziej ufna, może chciałam jakoś zwrócić na siebie uwagę, nie wiem. Może teraz przez "zawodowe" zboczenie, które jakimś dziwnym trafem udało mi się zdobyć i przez pisanie kolejnych wypocin związanych z Internetem tak zaczęłam to wszystko odbierać. W końcu po dziesiątkach stron i męczeniu tematu społeczności wirtualnych, tożsamości, jaźni odzwierdciedlonej, koncepcji dramaturgicznej i innych socjologicznych, dziwnych bełkotów mózg zaczyna się przegrzewać...
Rozumiem sytuacje kryzysowe, momenty, w których po prostu trzeba coś napisać, bo nie da się tego wyrazić inaczej, w innym miejscu i towarzystwie. Ale nie potrafię wyobrazić sobie siebie samej notorycznie robiącej aluzje dotyczące tego, co robię lub czego nie robię, z kim i gdzie, jak często, odpowiadającej na pytania mniej lub bardziej anonimowych osób, myślącej o ich reakcji i drążącej temat z satysfakcją. Niektóre sprawy są zbyt cenne, żeby je sprzedać, deklarować publicznie albo nadużywać pewnych słów. Zwłaszcza, że czasami kończy się to mocnym kopniakiem w tyłek. Czuję się niezręcznie, czasami wręcz w różnym stopniu zażenowana w przeróżnych sytuacjach - obserwując publiczne love story, niewyjaśnione konflikty, wywlekanie spraw rodzinnych - a to związanych partnerem, z dziećmi, finansami, w zamian za popularność, nabijanie statystyk, czasami darmowe gadżety jeśli ktoś poczuje, że może ubić na tym interes. Trochę przeraża mnie fakt, że ktoś zupełnie anonimowy może tylko i wyłącznie z mojej winy wiedzieć o mnie co tylko chce i zrobić z tym co chce, a gdybym była matką tak jak niektóre ze znanych mi osób, pewnie bałabym się to podwójnie i dziwi mnie ich zachowanie. Nadal mam w sobie naturalną ciekawość związaną z potrzebą śledzenia życia innych i nie pozbędę się jej, ale też z wiekiem coraz bardziej rozumiem tych, którzy trzymają się od takich spraw z daleka. Kmieciens, Kmieciens, starzejesz się...
I pomyśleć, że napisałam to zapełniając miejsce w oknie serwisu internetowego, dodając zdjęcie zrobione z pomocą aplikacji, która też zawładnęła internetowym światkiem. Czy ja wspominałam coś o paradoksie...?