Miałam kiedys przyjaciółkę, taką no wiecie- od serca, taką co to zawsze i wszędzie, że na koniec świata i konie kraść. Wiecie o co chodzi. Moge powiedzieć, że było nam naprawdę cudnie. Nocne eskapady, tylko my wiemy gdzie, oglądanie zachodzącego księzyca i wschodzącego słońca. Siedzenie na jakże zanej ławeczce pod winogronem, wspólne zdjęcia, tajemnice, wzajemne ratowanie dupy. Aż pewnego dnia wszystko sie kończyło, bez żadnej kłótni, ot tak, zaczęłyśmy się mijać na ulicy jak zupelnie obce sobie osoby. Nie wiem do tej pory dlaczego. Nie powiem, że mnie to nie boli, i ze mi nie szkoda, bo mnie kurwa boli i mi kurwa zajebiście szkoda że tyle lat zajebistej przyjaźni poszło w huj. Szkoda, bo pewnie ona teraz nawet nie pamięta.
na fot. skompresowane kropelki
Jak wam się podoba? :>