Obudziłam sie dziś i stwierdziłam, że nic się tak naprawdę nie zmieniło. To nie jest jednak całkiem zwyczajny dzień. Dla mnie jest bardzo rzadki. Być może częściej występuje już 29 lutego?;) Patrząc za okno utwierdzam się w tym, ze dalej nie lubię zimy. Za to nadal uwielbiam pomidory, mandarynki i brzoskwinie, a nie znoszę kalafiora i kapusty. Lubię słuchać muzyki, lubię algebrę i pieczenie dobrych placków. Nie jeżdżę na nartach, ale na łyżwach, preferuję pisać niebieskim, a nie czarnym długopisem i wciąż wole francuski od niemieckiego. Nie mam ochoty na oglądanie telewizji, nie umiem rozkładu sił na równi i nigdy nie wiem o której mam autobus do domu. Dalej mam zielone oczy, nie umiem funkcjonowac bez czekolady i miewam prorocze sny. Nie wierzę w istnienie ufoludkow, w soboty spie długo, nie nosze zegarka, nigdy nie zapalilam papierosa, uwielbiam długie kapiele i zapach migdalów. Lubię ogladać filmy, chodzić do teatru, lubie niebieski i nadal uważam, że moje łóżko jest dla mnie za małe. Od czasu do czasu przejmuję się sylwetką. Nie jestem pedantyczna, staram się być konsekwentna. Zgubiłam dwie rzeczy materialne i dużo więcej niematerialnych. Bywa, że boję się niczego. Niepokoi mnie przyszłość. Uważam, że świat byłby piękniejszy gdyby ludzie nabrali do niego trochę dystansu i nie uważali że życie jest podłe, tylko dlatego, że ich oczekiwania są zbyt duże...
ot tak , nic się nie zmieniło, mam jednak odczucie, że coś się kończy.
Ale chyba wolę mysleć, że coś się zaczyna :)