Myślisz, że masz wszystko, że jesteś szczęśliwym człowiekiem, ale tak naprawdę nie masz nic, tak za przeproszeniem masz gówno i nic więcej.
Myślisz, że masz super życie, może i nie masz najlepszych ocen, ciuchów, gadżetów, ale masz kochającą rodzinę, przyjaciół, masz plany na przyszłość, pełno marzeń. Tak myślisz, ale pewnego dnia okazuje się, że się myliłeś, uświadamiasz sobie, że jesteś nikim, że tak naprawdę rodzina ma cię gdzieś, tylko udaje, tak samo przyjaciele, poświęcasz się dla nich, ale gdy ty potrzebujesz chwili, pomocy, wsparcia, to ich nie ma. Z uśmiechniętgo człowieka zmieniasz się na smutnego, masz cały czas doła, myślisz co by było gdybyś się nie urodził, czy by było wszystkim lepiej, wtedy pojawia się on, on pokazuje ci jaki świat jest piękny, a ludzie to kurwy
Kochasz go swym całym, małym sercem, jesteś w stanie oddać życie za niego, jesteś wreszcie szczęśliwym człowiekiem, ale sielanka nie trwa wiecznie, nagle dostajesz telefon z informacją, że jego już nie ma. Twój świat się zawala, koniec świata, znowu tracisz chęć życia, jesteś smutny, ciągle płaczesz, modlisz się do Boga "Boże czemu on, a nie ja? Weź i mnie" ale on cię nie słucha, dochodzisz do wniosku, że on też ma na ciebie wyjebane. Zaczynasz się ciąć, myślisz, że to ci pomaga, lecz, gdy stwierdzasz, że to nic nie daje, jest już za późno, jesteś od tego uzależniony, tniesz się i tniesz, nocami płaczesz, nie śpisz, za dnia robisz nowe ślady, tak mijają ci dni, tracisz kontakt ze światem, żyjesz swoim, czarno-białym, bez barw. Próbujesz stanąć na nogi, poznajesz nowych ludzi, ale odtrącasz ich, przy okazji raniąc, nie potrafisz pokochać innego, wciąż kochasz jego, tak utwierdzasz się, że to miłość twojego życia, sorry, że to była miłość twojego życia. Nocami siedzisz i myślisz co robić, jaki sens tego wszystkiego, mija ci tak kilka nocy i wreszcie stwierdzasz, że nic nie możesz zrobić, że to miłość tak "Stara miłość nie rdzewieje", hmm albo "... oraz, że Cię nie opuszczę, aż do śmierci"
Wpadasz w złe towarzystwo, robisz źle rzeczy.
Udaje ci się wreszcie zasnąć, nagle masz sen, a w nim widzisz jego, jego twarz, jego piękne oczy, za którymi tęsknisz. Budzisz się z płaczem, to boli, przypominasz sobie wszystkie chwile z nim, moment, w którym wyznajecie sobie miłość, piękne chwile, które minęły i nie wrócą.
Wreszcie nadchodzi okres w którym już nie dajesz sobie rady, znowu się tniesz, myślisz o samobójstwie, z każdym dniem nabierasz siły i odwagi by to zrobić, no bo kto by płakał? Wszyscy by płakali.. płakać każdy może, ale kto by płakał szczerze? No właśnie!
Przychodzisz do domu, jest już późno, 21:30 sięgasz po zyletke, robisz kilka cięć, czujesz, że to już nie to. Wtedy sięgasz po torbe, a z niej wyciągasz tabletki. Oglądasz pudełko z każdej strony, otwierasz je, widzisz je, są już tak blisko, czujesz strach, trzęsiesz się, cholera teraz albo nigdy!
Coś mnie naszło na napisanie tego.