Zakupy zaliczone. Kurwa, jaki jesteś drogi. No ale nic, jesteś wart.
Oczywiście do szkoły nic nie ruszyłam, boże co ja mam zrobić, mam straszne problemy z koncentracją, nic mi się nie chce, rozpraszam się...
Dzisiaj na obiad jadłam pół miski zupy warzywnej z dietetycznej ksiażki, matka posądziła mnie o wylanie. Co jak co, ale nie zrobiłam tego tym razem. Nikt mi już nie wierzy. Nikt nic nie rozumie.
Nie chcę iść do szkoły. Oglądać mord tych wszystkich kołtunów. Tacy to są wszyscy wspaniali, zabawni. Rzygam, jak słucham niektórych. Ludzie myślą, że jestem bezduszna, bezuczuciowa, ale to nie prawda. Duszę wszystko w sobie. Żale wylewam wieczorem, kiedy nikt nie widzi, razem z łzami i krwią. Matka wypomina, że nie mam serca. Mam, ale On je niszczy. Rozrywa, rozszarpuje, kawałek po kawałeczku. Ciekawe, kiedy go znowu zobaczę i czy znowu mnie tak roztrzęsie. Dlaczego by tak nie wziąść jakiejś pigułki na to. Dlaczego nie ma takiej. Kiedy myślę o Nim, mam ochotę umrzeć. Przynajmniej nie ciełam się prawie miesiąc. To dobrze. Chociaż blizny na sercu są i się nie goją.
Najchętniej zostałabym jutro w domu, ćwiczyłabym spalając ten obrastający mnie tłuszcz i była tutaj.
Tak bardzo chcę już jakieś pigułeczki. W jednej aptece mam aco za 5 zł a w drugiej za ponad 10zł. Muszę kupić jakiś zapas. No i kody też.
Boli mnie kręgosłup więc zrezygnowałam z orbitreka. Poćwiczyłam z Mel B abs i pośladki, 8 min abs i 55 przysiadów.
Życie pastwi się nade mną z niebywałym okrucieństwem.
W słowach też nie znajduję żadnej pociechy ani przytułku.
Suche słowa mi się sypią, sypkie, oddzielne.