oficjalnie kończę, z wymiotowaniem, rzygałam wszystkim i wiecznie nic tam nie miałam, muszę mieć więcej siły, bo się wyłożę
ciekawe, ile wytrzymam..... żebym tylko szybko nie zawaliła....
Moja matka zorientowała się. Kurwa mać, zorientowała się. Wyszłam na dwór, żeby zwymiotować, a kiedy tylko wróciłam, od razu do mnie podbiegła. Płakała. Mówiła, że domyślała się wcześniej. Była na urlopie i sprzątając mi pokój znalazła jedzenie, które miałam wywalić dzisiaj po południu. Do tego ta awantura o blizny dwa tygodnie temu. Kurwa. Stwierdziła, że ona tego tak nie zostawi i umówi mnie do lekarza, bo jestem chora. Nie zamierzam nic mówić, żaddnemu psychiatrze. Postanowiłam.
Do tego powiedziała, że schudłam i żebym nie myślała, że tego nie zauważyła, że chyba nigdy taka chuda jak teraz nie byłam. Tyle, że ja nie jestem chuda. Nie schudłam. Jak można tak kłamać mi w twarz? Pierdolone kołtuny.
Wcale nie jest dobrze. Nie jest, oj nie.