O matko, już minął cały miesiąc... Sam nie wiem, czy się cieszyć czy płakać. W sumie zbliża mnie do wielu fajnych wydarzeń, ale jak pomyślę, że nic konkretnego nie zrobiłem przez cały styczeń - jestem zły na siebie. Chciałbym się choć raz zmobilizować i spełnić minimum jedną obietnicę, którą sobie złożyłem. A później to uczucie... Niesamowite poczucie harmonii, równowagi i spełnienia! Ta paplanina trochę mi pomogła, nieźle. Czuję przypływ energii. Czuję inspirację. Więc... chyba pora kończyć moje przedłużone ferie. Wracamy do rzeczywistości: szkoła, ludzie, obowiązki. Byle nie popaść w melancholię. Najlepiej wyhodować sobie pancerz, który chroniłby przed tymi "złymi" emocjami. A najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że każdy innyczłowiek, powiedziałbym, że te emocje są w porządku, a wręcz piękne. Ale ja powiadam: nie wierzcie w motylki w brzuchu! W brzuchu (właściwie to w żołądku...) możecie mieć co najwięcej stężony HCl i rozkładające się resztki jedzenia, o!
A wczoraj wieczorem zostałem natchniony do refleksji (czy do tego, co praktycznie cały czas mnie nachodzi...) na pewien temat. Nie chcę pisać, o co dokładnie chodzi ani uogólniać - i tak większość wie. Po prostu tęsknię. Strasznie tęsknię. Nie chcę tego okazywać, bo się boję. Cały czas się zastanawiam: mam jeszcze szansę czy już dawno ją zaprzepaściłem, czy mam pojąć jakieś starania czy po prostu dalej udawać, że zapomniałem... Chciałbym przyjść do Ciebie i opowiedzieć Ci wszystko. Ale nie mogę. Nie wiem, co w końcu będzie, ale przynajmniej mi trochę lżej na sercu, bo ze mnie taki typ człowieka, który musi z siebie wyrzucić to, z czym sobie nie radzi. Ponadto ta satysfakcja, że może się o tym dowiesz, może przeczytasz. Ach! Jeszcze jedno: apostrofy - piękny środek stylistyczny, prawda?
And then you call me and it's not so bad...