Wyobraź sobie, że się budzisz i wszystko co było dla ciebie kiedyś tak bardzo ważne rozpada się na rzecz szczęścia innych. Jesteś samolubny, bo w sumie co cię obchodzą inni. Tak naprawdę myślisz dość logicznie. Tym bardziej że ci dla których się tak poświęcasz maja cię gdzieś, nawet nie przechodzi im przez głowę myśl, że nie tylko oni się liczą. Każdy z nas jest cholernie samolubny, nieprawdaż ?
Jesteś nie szczęśliwy więc po co kontynuować nędzna egzystencje ? Tylko pojawia się tu problem nr1. boisz się śmierci. Sytuacja bez wyjścia...
Deje vu ?