Czuję się okropnie.
Dzień zaczęty marnie, jeszcze marniej skończony.
Myślałam że nie da sie czuć bardziej rozbitym, upokorzonym i zbitym z jakiejkolwiek ścieżki życia.
Jednak da się.
Doświadczylam tego dzisiaj, właściwie przed momentem.
Chciałabym mieć na tyle inteligencji i lekkości umysłu aby wyrazić wszystko to co czuję w kilku zdaniach, ale wiem że tego nie posiadam także musiałabym tu siedzieć, dawać opust moim uczuciom i nie starczyło mi by miejsca, albo nocy.
Zasypałabym Was milionem słów, których końca nie widać. Didaskalia byłyby abstrakcją, a zdania pomiedzy wierszami znaków-dygresją. Słów, ktore można zrozumieć jeśli nie są w parze.
Wszystko było na pięknej drodze do szczęścia, ale jak zwykle gdy szybko się zawierzy czemuś, od razu zostaje to zniszczone przez pewien ubytek między nadzieją, wiarą, a rzeczywistością.
I jeszcze przepłaca się to zwichniętą nogą, nad którą się nie panowało gdy emocje sięgały zenitu.
Brzmi to jak esej, a miało być dramatycznie.
Jednak nikt się nie dowie co czuje, oraz czego w tej chwili potrzebuję najbardziej.