Moja dusza wyssana. Umarła. Bez żadnych oznak życia. Sama. Pozostawiona. Odrzucona. Przekreślona. Ja. Nie potrafię nic zmienić, chociaż każda martwa komórka mojego funkcjonującego ciała, wyrywa się do działania. Nie potrafię. Stoje w miejscu. Próbowałam zjeść obiad, nie potrafiłam. Każda próba kończyła się cichym rozgrzeszeniem nad błyszczącą, sarkastycznie uśmiechającą się do mnie muszlą klozetową. Waga spadła o kolejny kilogram. Nie wiem kiedy zaczęło się to zabójcze tempo. Ubyło mnie. Od poniedziałku zniknęłam o 4 kilogramy. Już nawet to mnie nie ciszy. Powinno być 14 kilogramów mniej. Powinna zniknąc pod fałdami ziemi, ułożona w tkaninach trumny, przykryta swymi kośmi i łzami chmur. Wyjechał.