Gorąca woda miażdży moją klatkę piersiową, wyciska resztki powietrza z suchych płuc. Słodycz malin na twarzy przeżera mnie na wylot, wypala w mym mózgu dziury. Mango i brzoskwinia pieszczą moje nozdrza, głaszczą podniebienie, delikatnie kołyszą umysł. A ja odlatuję. Spoglądam na tłusty brzuch, zalany mętną cieczą, zabawiona pudrem do kąpieli. Moje zasuszone ciało, wchłania zachłannie wilgoć, marszczy się, pęcznieje. Czekam aż wybuchnę, aż ten nadmiar emocji stanie się mieszanką wybuchową, a ja sama eksploduje od wewnątrz. Woda nabiera smaku soli, lecz nie wiem skąd ten smak pochodzi. Ciche kropelki, tłoczone z moich oczu, nadają rozpaczy brzoskwiniowej wodzie. Chce się schować, schować.. ale przed kim? Chyba przed samą sobą. Wstydzę się, boję, chce zniknąć, przeminąć, jak wszystko. Jak MY. Jak życie. Jak wiatr, hulający w głębokim polu. Jak nadzieja. grubabezużyetcznabeznadziejnanudnasamodestrukcyjnaidiotkasukaszmatazgińkurwo. Wczoraj zjadłam trochę ponad trzysta kalorii, spaliłam ponad dwieście, waga spadła o 8 dekagramów. Dzisiaj znikam dalej, jak to dobrze brzmi.