cholera jasna! zawaliłam! jest do dupy. chyba dzisiaj nie zasnę, tak bardzo jestem na siebie wściekła. szło jak zwykle dobrze, ba, prześwietnie. później z nart nic nie wyszło, bo nie mogłam wystartować (o.O). tak więc zjadłam więcej, tak jak założyłam, ale nie spaliłam tego, bo tylko wleciałam plackiem w zimną wodę. na plaży czułam się okropnie tłusta. widziałam prześliczną chudzinkę, nie mogłam przestać na nią zerkać.
na dodatek przyjaciele wcisnęli we mnie szantażem kawałek ciasta. jadłam i płakałam. każą mi się leczyć i mówią, że powinnam się cieszyć, bo odzyskałam kształty. kurna, już mogli mi wprost powiedzieć, że się po prostu roztyłam jak świnia!
obiecałam sobie, że już nic nie zjem. i co? miska galaretki z brzoskwiniami, kleik ryżowy i jabłko. niedobrze mi. niedobrze mi od mojej słabości.
jutro nie jem niczego oprócz obiadu. i na obiad też niedużo. po za tym od rana basen. po obiedzie spacer. będę chodziła do wieczora.
boję się stanąć na wadzę. zrobię to dopiero rano. dlaczego musiałam dzisiaj tak zawalić? : (