Uczucie, że gnijesz tutaj, że świat cię dusi. To powietrze. Tlen, dzielenie go z innymi. Szukasz siły na kolejny dzień, widząc jak bardzo potrzebują cię najbliżsi, jak boją się tego co się z tobą dzieje. Nie rozumiesz życia i tego, co się stało, jak. Gdzie podział się człowiek, który zapewniał, że jakoś wydostaniecie się z tego bagna? Dlaczego, cholera, właśnie on uosobienie hartu ducha, siły i walki, się ot tak poddał? Bo my jesteśmy jak marionetki, kukły na cienkich sznurkach kierowane w życiu niczym w teatrze. Powiedz osobie, która wystawia z zapałem sztukę z ich udziałem, że są nic niewartymi przedmiotami. Podobnie było z nami. Tak skrzętnie wpisaliśmy nawzajem sobie obecność we własne życiorysy, nie przewidując, że życie pisze odmienny scenariusz.
od autorki:
co tam? <3