Po bardzo długiej podróży w końcu dotarliśmy na miejsce. Jedziemy taksówką do naszego hotelu, gdzie przez kolejne dwa tygodnie będziemy mieszkać. Po rozpakowaniu się pewnie pójdziemy na wspólny obiad, bo słyszałam coś od dziewczyn, że są głodne. Pokój mam z Vanessą, ponieważ rodzice poprosili ją o specjalną opiekę nade mną, jakbym była chora, bądź inwalidą.
Myślałam, że w życiu najważniejsze jest oddychanie. Dlatego też, ciągle się na nim skupiałam, bałam się, że mogę zapomnieć jak to robić. Nie zapomniałam, chociaż czasem bardzo chciałam. Najbardziej chciałam, gdy dotarło do mnie, że w życiu najważniejsze jest życie. A ja, żyć nigdy nie umiałam. Myślałam, że wystarczy zamknąć oczy, wziąc głęboki oddech, uświadomić sobie w jakim stanie się znajdujemy i zaakceptować to. Myślałam, że to pomaga. Zmierzenie się z rzeczywistością, zimny prysznic, który zmywa z nas wszelkie złudzenia. Myślałam, że wystarczy się uśmiechnąć i lepsze myśli wrócą i wszystko polepszeje. Ale tak nie jest. Niektórych sytuacji z niewyjaśnionego powodu nie da się zaakceptować. Może dlatego, że wcale nie chcemy takiej rzeczywistości, nie chcemy, żeby nasze oczy widziały to, co widzą, uszy słyszały, co słyszą, a myśli myślały, co myślą. Wcale się na to nie godzimy. Nie chcemy się godzić, nie chcemy żyć takim życiem. Myślałam, że nie powinno się narzekać na swój los. Bo to niczego nie zmieni. To nie sprawi, że coś będzie inne. Wszystko będzie takie jak dawniej, tylko my może trochę bardziej zgorzkniali i chorzy, trochę bardziej nieżywi. Jestem rozpadającym się człowiekiem, a wyjazd miał mi pomóc...
od autorki:
boję się