To nie jest smutek.
To nie jest żal.
To nie jest pustka.
To nie jest gniew.
To nie jest ból.
To jest takie specyficzne coś.
Stworzyłam sobie własny świat w którym wszystko jest nonsensem, aczkolwiek do momentu w którym w nim trwam jest piękny, dopiero na jawie każda senna mara zmienia mnie na obojętną na wszystkie uczucia dziewczynę. Od ponad tygodnia sen jest taki sam, bez zmian. W moim śnie zawsze pijemy kawę na parapecie mojej kuchni paląc Twoje ulubione Lucky Strike, potem zawsze się na mnie tak uroczo irytujesz gdy proszę Cię byś mnie pomalowała, bo ja nie umiem. Zawsze potem prostujemy włosy bijąc się o prostownicę jak dzieci o cukierka. Następnie ubieramy nasze ulubione sukienki i wychodzimy za rękę w las. Mijamy jakiś ludzi z obojętnymi twarzami, każdy z nich jest taki sam, tylko my jesteśmy te "inne" chociaż identyczne. Spacerujemy po lesie, raz po raz zatrzymując się na papierosa na jakimś kamieniu. Gdy już się ściemnia wracamy do domu, zmywamy makijaż. Na kolację konsumujemy nasze specyficzne danie, i do północy bujając się w równym tempie, paląc papierosa rozmawiamy w oknie. Bez słowa idziemy w stronę łóżka i zasypiamy. Cały czas trzymasz mnie za rękę - tak zasypiamy. W tym miejscu piękny sen ZAWSZE zmienia się w koszmar. Śni mi się, że się budzę. Obok mnie siedzi On, a Ty bez słowa zrzucasz mnie z łóżka w ciemną przepaść jednocześnie zaczynając Go całować.
Bez zmian, raz za razem. Co zasnę - wciąż to samo.
Nie wiem co poczułam w sobotę.
To nie był zwykły smutek.
To nie był taki zwykły żal.
Potem nie czułam takiej normalnej pustki czy gniewu.
To nie bolało, tak jak powinno boleć.
Poczułam specyficzne ukłucie i takie COŚ.
Coś tak trudnego do ubrania w słowa,
jak uczucie które nas łączy.
Boję się.
Niebieskooki Aniele Grzechu, bądź.
Zrobię co zechcesz.
Śmierć znów pukała do moich drzwi i zostawiła karteczkę pod wycieraczką.
Jutro może być za późno, pamiętaj.