Pustka.
Całkowita obezwładniająca ciemność oplata resztki mojej duszy, wijące się niczym węże myśli wpijają się boleśnie na granice świadomości. Jawa i sen w jednym.W jednym momencie odczuwam tak wiele, a jednocześnie nic. Jestem mgnieniem na firmamencie snu. Jestem pryzmatem przez który potrafią patrzeć tylko nieliczni, spoglądają na ból.
Cierpię gdy śnię.
Cierpię gdy spotykam się z rzeczywistością.
Cierpię gdy żyję.
Noc, noc. Ciemność. Myśli.
Przymykam powieki. Las. Krzyk. Mgła. Chłopczyk. Krew.
Powieki otwierają się z ostrym hukiem odbijającym się echem w czaszce. Słyszę szum rzeki łez spływającej po policzku. Otwieram usta, słyszę świst wdychanego powietrza, które przelatuje przeze mnie jak przez puste pomieszczenie z otwartym oknem. Miarowo przyspieszający puls. Krew zaczyna krążyć szybciej. Ręce zaczynają drżeć. Delikatny ucisk w klatce piersiowej. Chroniczny ból głowy. Czuję żałość swego serca. Ono nie chce już dłużej bić. Jego rytm nie jest równomierny, a powinien. Serce jest równie zmęczone jak ja. Potrzebujemy odpoczynku. Powietrze z trudem dostaję się do płuc. Mózg mamiony kłamstwami przestaje chcieć walczyć. Cały organizm chce przerwy. Kofeina przestaje działać. Resztki amfetaminy krążą po wykończonym układzie nerwowym.
Jestem zwykłym ścierwem, wrakiem człowieka.
Jestem wyrzuconą na śmietnik zabawką, którą tylko jedna osoba jest w stanie naprawić.
Niebieskooki Aniele Grzechu, uratuj mnie.