tak, dokładnie: jest po 4 w nocy/rano jak kto woli, a ja ubieram mojego laptopa w świecidełka i robie mu sesje zdjeciową.
a tak naprawdę zaczęło sie od tego, że nie mogłam zasnąć.
więc najpierw słuchałam muzyki, włączyła mi się faza na http://www.youtube.com/watch?v=bnVUHWCynig, przesłuchałam ją z tysiąc razy, prawie sie popłakałam bo to takie piękne i wgl miłość, potem poczułam wenę i złapałam za aparat (który sprezentował mi mikołaj, yay!) (btw muszę mu nadać jakies imię, bo aparat brzmi tak bezosobowo i NIECZULE) i zaczęłam robić wielce artystyczne zdjęcia- przykład powyżej- czujecie przekaz?- i rozkręciłabym się na dobre, gdyby nie to że nagle zgłodniałam (wiem, bardzo zabawne) i musiałam odwiedzić kuchnię. co wiąże się z moją niesamowitą historią, którą muszę się podzielić.
1. schodzę do kuchni, w tle pizgawa na dworze.
2. robię kanapkę z serem i ogórkiem i zieloną herbatę.
3. znaczy, czekam aż woda się zagotuje. nasłuchuję mimo woli odgłosów zewsząd. CZY MI SIE WYDAJE, czy na dworze lub whatever gdzie, słyszę głos wyjącego psa/hieny/wilka/wilkołaka?
4. 'aha, to ja może pójdę na górę już'. biorę wszystko i zmykam.
5.wchodzę na piętro, gaszę światło.
6. ser i ogórek spadają z mojej kanapki.
7. zapalam światło, podnoszę ser, ogórek i paproszki z podłogi z powrotem na kanapkę.
8. zyję, jem kanapkę.
i chyba obejrzę film
życzę miłej nocy wszystkim