How about dyin'?
Łódź. Święta, brudna i zadymiona Łódź. Wymierające miasto. Mury, które oglądały wiele. Szczęścia i tragedie przeplatające się w tym upadającym mieście. Jednak więcej tragedii, metropolia domeny Smutku. Tego feralnego dnia miało stać się świadkiem kolejnej śmierci. Głośnej, zaskakującej. Postanowił bowiem odejść z hukiem.
* * *
Było gorąco. Żar spadający z nieba powodował, że pot, radosny i w końcu wolny, spływał po zmęczonych ciałach wszystkich wokół. On mało się pocił, może to hormony, a może taki typ po prostu. Nie mniej, jemu też było gorąco. Ciemne ubranie jak zwykle tylko pogarszało sytuację. Długie, szare spodnie skrywały chude łydki, a czarna, obozowa koszulka marszczyła się na zapadniętej klatce piersiowej. Przynajmniej nie kleiła mu się do pleców, mimo iż szedł w pełnym słońcu. Szedł! Dużo powiedziane. Wlekł się noga za nogą, powoli zmierzając w stronę domu. Syk, szum i ryk. Takie dźwięki towarzyszyły mu po drodze, pokonując w walce na decybele wszystkie inne odgłosy. Przejeżdżające obok samochody wygrywały batalię o ludzkie uszy z ptakami i odgłosami przyrody. Kolejne zwycięstwo betonowej cywilizacji nad matką naturą - pomyślał, przysłuchując się otoczeniu. Świat bywał dołujący. Nie dla tego, że był pozbawiony koloru innego niż szarość, czy dźwięku innego niż odgłos jadącego tira. Po prostu nie potrafił dać radości chłopakowi wracającemu do domu, w trakcie tego upalnego dnia. Napisy na murach uświadamiały jak nisko upadło otaczające go społeczeństwo. Palący na przystankach, śmieci na chodnikach, wszechobecne psie gówno zaświadczały o upadku elementarnej kultury współżycia społecznego. Powszechna znieczulica i ta cholerna temperatura, rujnowały całkowicie obraz rzeczywistości. Długie blond włosy smyrały go w kark, gdy z pochylona głową, szedł gapiąc się na własne stopy. Dziurawe trampki, o jeden rozmiar za małe, ocierały się o płyty chodnika, z każdą chwilą zbliżając jego stopy do chropowatej powierzchni. Podeszwy przetarły się już dawno, jedyne co dzieliło skórę i beton, to cienkie bawełniane skarpety. Zupełnie jak życie i śmierć. - wpadło mu do głowy. To tylko cienka bariera milisekund dzieli żyjących i umarłych. Trafna uwaga, kołacząca się w głowie, wypłynęła na światło dzienne, o ironio akurat gdy chłopak mijał pobliski cmentarz. Mijał go dość długo, bowiem nekropolia ciągnęła się prawie na całej długości jego drogi do domu. Do domu, do którego wcale nie chciał dotrzeć. W chude barki wpijał się pasek skórzanej torby, podobno listonoszki. Obijając się o uda, dyndał w niej laptop o powycieranych klawiszach. Niezliczone uderzenia w symbole reprezentujące litery dały prawo bytu kilkuset tysiącom słów, zdań, błyskotliwych porównań i słabych żartów. Podobno był inteligenty, w końcu student. Sam wątpił w akurat taką legitymizację swojego intelektu, spoglądając krytycznym okiem na brać studencką. Warcholstwo, leserstwo i kombinatoryka to cechy prawdziwego studenta, nie tylko łódzkiego, ale i światowego. Choć podobno w Stanach mają lepiej. Jego ograniczony światopogląd zamykał się na świecie lokalnym, a zielone oczy nigdy nie oglądały świata poza granicami ojczyzny. Coraz mniej się o to martwił, bo nie miał już zamiaru dać im na to szansy. Dywagacje na temat <tu wstaw swoje ulubione określenie, ja wybieram beznadziejnej> rzeczywistości, tylko utwierdzały go w przekonaniu, że nie warto. Plan był prosty, choć ryzyko dość duże. W końcu taki chuderlak musiał użyć siły i zrobić to co miał zrobić szybko i sprawnie. Ale mogło się udać, a zżerany ambicjami mózg odrzucał bardziej popularne wyjścia z sytuacji. Co chwila bacznie się rozglądał wokół siebie, poszukując wzrokiem odblaskowego napisu, swoich Aniołów Wybawienia lub mówiąc prościej funkcjonariuszy Policji. Idealnie gdyby natrafił na jakiegoś zagubionego, pojedynczego przedstawiciela służb porządkowych, ale patrole odbywali zawsze w parach. Cóż, trzeba podołać - utwierdził się w przekonaniu, bo dość wahania już miał w swoim życiu. Cel również był prosty, wykonanie planu karkołomne, ale możliwe. Zresztą w oblicz innych jego planów i marzeń wydawało się przysłowiową bułką z masłem. Czasem spoglądał na swoje myśli i pomysły w przeszłości, uśmiechając się z politowaniem dla samego siebie. Wyprawa do Szkocji, zakup średniowiecznego zamku tamże, kariera nauczyciela, szczęśliwa rodzina i trójka dzieci. Czas był odstawić to już w niepamięć. Nadchodził w końcu czas odwagi i rozstrzygnięć.
* * *
Dokończenie w następnym wpisie.
Inni zdjęcia: Przygoda na greckiej Evii 4/4 activegamesPrzygoda na greckiej Evii 2/4 activegamesPrzygoda na greckiej Evii 3/4 activegamesPrzygoda na greckiej Evii 1/4 activegamesOkno felgebelCiekawa cegla felgebelCiekawa latarnia felgebelGryzmoły felgebelGryzmoły felgebelM.M martawinkel